Historyczne sekrety, demony wojny, wielka polityka, archeologiczne odkrycia, uniwersalne emocje… „Zło ze wschodu”, najnowszy zbiór opowiadań Andrzeja Pilipiuka o Robercie Stormie oraz doktorze Skórzewskim to wyjątkowa lektura. Książka, która ukazała się nakładem Fabryki Słów, stanowi idealne połączenie fantastyki, powieści podróżniczej, a także nieoczywistej grozy i tajemnic historii. Gdzie znajduje się źródło inspiracji autora? Co sądzi o zmieniającym się obrazie Warszawy? Ukraiński folklor, tajemnice historii, groza II WŚ, sekrety natury człowieka… o tym wszystkim dowiecie się nie tylko za sprawą lektury książki, ale także naszej rozmowy z Andrzejem Pilipiukiem.
Marcin Waincetel: „Zło ze wschodu” to już kolejna – po „Czarnej Górze” i „Przyjacielu człowieka” – książka z cyklu „Światy Pilipiuka”. Wczytując się w Twoje najnowsze historie odniosłem wrażenie, że dominuje w nich melancholia, poczucie straty, choć tli się też oczywiście nadzieja. Nawet w czasie wojny, której poświęciłeś tytułowy tekst. Skąd wziął się właściwie pomysł na „Zło ze wschodu”?
Andrzej Pilipiuk: Cóż, ta książka to po prostu kolejny zbiór opowiadań. Notuję fabuły, co jakiś czas siadam i zaczynam je spisywać. Zazwyczaj nie planuję ogólnego przesłania. To pojawia się jakby naturalnie – w trakcie pracy. Ten tom faktycznie wyszedł nieco melancholijny, ale czasy mamy nieciekawe… Wojna tocząca się tuż za naszą granicą nie nastraja optymistycznie. Pisząc opowiadanie o doktorze Skórzewskim pociągnąłem bohaterów – Rosjan, kreską czarniejszą niż zwykle. Z kolei wojna dotykająca naszych sąsiadów i obecność w Polsce znacznej liczby uciekinierów z Ukrainy, wydały mi się dobrą okazją, aby pokazać coś z tamtejszego folkloru…
W twojej najnowszej książce groza spod znaku Lovecrafta, a przynajmniej inspirowana dziedzictwem Samotnika z Providence, łączy się z archeologicznymi odkryciami… Fantastyka z obyczajową przypowieścią, a wojenny dramat z refleksyjną podróżą do granic świata… co było dla Ciebie najtrudniejszą częścią w czasie pisania? A co przynosiło największe poczucie satysfakcji?
Przyznam szczerze, że zazwyczaj odżegnuję się od inspiracji lovecraftowskich. Owszem, opowiadanie „Walizka” posiada trochę taki wydźwięk – pojawia się śmiertelnie niebezpieczny artefakt, a człowiek, który w błyskotliwy sposób rozwikłał zagadkę ukrytą na obrazach czterech norweskich pejzażystów, ściągnął nieszczęście na siebie i swoją rodzinę… Zarazem osadziłem tę fabułę mocno w polskiej rzeczywistości, nawiązując do autentycznej tragedii, która wydarzyła się w przedwojennym Krakowie. Mogłem wykorzystać swoje fascynacje sztuką i wiedzę zdobytą dzięki podążaniu za zainteresowaniami.
Bardzo interesujący charakter zapisany jest w historii „Zło ze wschodu”, w którym istotna jest ludowa wiara w zjawiska nadprzyrodzone…
Opowiadanie tytułowe to ukazanie nieznanego nam folkloru sąsiadów. Inspiracją była paskudna ukraińska legenda. Osadziłem fabułę w czasach II wojny światowej. Zło dotyka hitlerowców, bohater niesiony falą wypadków jest bardziej świadkiem, niż uczestnikiem postępującej katastrofy. Pojawia się tez dylemat: czy gasić pożar, w którym ucierpią głównie Niemcy… Jest to trzecie opowiadanie wojenne – częściowo powiązane bohaterami. Widzę to tak: Moje pokolenie miało jeszcze kontakt z ludźmi, którzy na różne sposoby przetrwali katastrofę II wojny światowej. Wydaje mi się, że warto o tych czasach przypominać. Zmienia się sposób prowadzenia narracji. Jeśli chcemy wojenne historie i grozę okupacji pokazać młodym ludziom, musimy napisać je poniekąd od nowa…
Ale w tym mroku wojny, codzienności naznaczonej grozą, tli się również nadzieja. Potrafisz w niesamowity sposób niuansować emocjonalne tonacje.
Najbardziej optymistyczne jest chyba opowiadanie „Antykwariat” – bohaterowie usiłując rozwikłać zagadkę legendy miejskiej stykają się z siłą nadrzędną, w jakiś sposób porządkującą nasz świat, naprawiającą pewne krzywdy. A wspomniana wcześniej satysfakcja? Każda skończona książka daje satysfakcję. Kolejny kamień milowy na długiej drodze… jednak prawdziwą satysfakcję miałem przy pisaniu poprzedniego zbioru – gdy w opowiadaniu „My bohaterowie” doktor Skórzewski zrobił na szaro bandę SS-manów…
Zastanawiam się, jak najlepiej można byłoby scharakteryzować obecnie Roberta Storma. Czy to polski Indiana Jones? A może bardziej współczesna reinterpretacja Pana Samochodzika? Bo Stormowi nie brakuje odwagi i sprytu, choć jest w nim równocześnie wielka melancholijna chęć odnalezienia romantycznej miłości.
Z pewnością Robert Storm jest trochę wypadkową bohaterów literackich i filmowych, z którymi zetknąłem się w przeszłości. Nasze lektury formatują nasz sposób myślenia, sposób pisania… Starałem się jednocześnie, żeby nie był do nich podobny. Żeby nadać postaci wiele cech indywidualnych, które zatrą te podobieństwa. On ma być inny.
Przede wszystkim pracuje na własny rachunek. Zazwyczaj nie szuka wielkich skarbów ani nie rozwiązuje wielkich zagadek jak Pan Samochodzik. Jego przygody są mocniej osadzone w naszej codziennej rzeczywistości. Czasem znajduje rzeczy ważne, ale niepozorne i pozbawione wartości materialnej. Tylko raz wszedł w posiadanie naprawdę cennego artefaktu – ale pieniądze z jego sprzedaży wykorzystał dla ratowania kamienicy, w której mieszka. Z kobietami mu nie wychodzi – fatalnie ulokował uczucia, jego pierwsza miłość – dziewczyna z liceum – okazała się kompletnie nietrafionym wyborem. Druga dziewczyna szybko się nim znudziła i wyjechała za granicę. Opowiadaniom towarzyszy też dotknięcie nienazwanego – wokół Roberta dzieją się rzeczy niewytłumaczalne. Pan Samochodzik twardo stąpał po ziemi.
Melancholia – no cóż – każdego prawdziwego Warszawiaka ogarnia melancholia, gdy widzi jak zmienia się Warszawa. Jak patodeweloperzy mielą kolejne kwartały dawnej zabudowy… Jak miasto zatraca indywidualne cechy, stając się tanią prowincjonalną podróbką Berlina – z taką samą zabudową, tymi samymi sklepami i lokalami globalnych sieci…
Gorzka refleksja, która bierze się z osobistego doświadczenia?
Latem odbyłem dwa dłuższe spacery po Szmulkach – trochę śladami mojej młodości. Owszem mamy kilka ładnie odpicowanych miejsc. Dawna wytwórnia wódek Koneser, czy pozostałości fabryki Pollena przy ulicy Szwedzkiej – to przykłady całkiem udanego nadania nowych funkcji obiektom zabytkowym. Zarazem widzę jak poznikały dziesiątki warsztatów rzemieślniczych, które pamiętam z dzieciństwa. Kiedyś wiedziałem gdzie iść po skórę introligatorską czy kawałek miedzianej blachy. Dziś w tych miejscach znajdę salony tatuażu, czy franczyzę zachodniej sieci fryzjerskiej.
Inna sprawa, że po okresie komuny nie odrodziły się już przedwojenne polskie, warszawskie firmy. Tak naprawdę 50 lat, które minęło pomiędzy 1939 a 1989 rokiem, to czas życia dwu pokoleń. Na to nakłada się wymiana ludności. Wojna pochłonęła warszawskich Żydów, po hekatombie Powstania Warszawskiego gwałtownie ubyło też ludzi narodowości polskiej. Miasto zasiedlili przybysze, bardzo różni. Zabrakło tkanki społecznej, która by ich odpowiednio sformatowała czyniąc z nich stopniowo Warszawiaków. Zwłaszcza że ciągle napływały nowe fale. U tej grupy trudno doszukiwać się świadomości, że pewne miejsca w stolicy są ważne i należałoby je ocalić. Kolonizacja mentalna wchodzi w stolicę jak w masło.
Czy możemy wskazać jakieś konkretne punkty na geograficznej i kulturowej mapie Warszawy?
Najlepiej widać to na przykładzie osiedla, które powstało na północ od ulicy Stawki – na terenach hitlerowskiego umschlagplatz, oraz towarzyszących mu magazynów i bocznic kolejowych. Z tego miejsca Niemcy wywieźli na śmierć 450 tysięcy ludzi – w większości przypadków mieszkańców TEGO miasta. Nie jestem szczególnym filosemitą, ale widzę to ostro: to jest podłość, a władze Warszawy popełniły wyjątkowe świństwo. Należało stworzyć tam park pamięci, postawić pomniki ofiar, (na przykład Janusza Korczaka!), a nie wyprzedawać teren pod apartamentowce dla nuworyszy. Dla mnie to obrzydliwy przykład szargania pamięci dawnej Warszawy i jej mieszkańców. A takich przykładów jest znacznie więcej. Frustracja Roberta Storma to słabe odbicie mojej własnej frustracji…
Obok Storma w zbiorze opowiadań Zło ze wschodu pojawia się jeszcze doktor Skórzewski. Dżentelmen o określonej wrażliwości. Niestrudzony podróżnik, wytrawny medyk. Humanista – postać skrywająca sekret. Człowiek widzący więcej, niż niejeden naukowiec… otwierający się na świat paranormalnych tajemnic. Doktora Skórzewskiego tym razem czeka wyjątkowa podróż, która łączy się z mistycyzmem Samojedów, ale też nieoczywistą grozą wojny… i chichotem losu. Skąd pomysł na to opowiadanie?
Interesowałem się trochę historią stomatologii. Myślałem nad historią, która nawiązywały do mrocznych praktyk dawnych dentystów. Nakreśliłem w opowiadaniu obraz północnej Rosji – tereny, gdzie carat wprowadził swoje porządki, autochtoni są mniejszością zepchniętą mocno na margines. Z jednej strony cywilizacja dała im dostęp do lekarzy, lepszą broń do polowań i garść innych udogodnień cywilizacyjnych, z drugiej szerzą się choroby przywleczone przez „białych” Rosjan – alkoholizm, syfilis i gruźlica.
Rosjanie, którzy wystąpili w tekście nie są szczególnie źli. Doktor pracujący w forcie leczy miejscowych przyjmując jako honorarium to czym są w stanie zapłacić: złoto, kość mamucią i skórki. Major kolekcjonuje tradycyjne wyroby tubylców, widząc w nich coś cennego, wartego ocalenia dla nauki… Ale obaj mocno „dbają o swoje interesy”. Doktor Skórzewski podejrzewa, że major dokonał zbrodniczej manipulacji w sprawie przetrzymywanego w twierdzy więźnia. Lekarz z fortu w pogoni z zyskiem i sławą decyduje się na bardzo ryzykowny eksperyment medyczny… oto rzeczywistość, z którą musi mierzyć się mój bohater.
Sakramentalne pytanie wiążę się oczywiście z przyszłością. Nad czym obecnie pracuje Andrzej Pilipiuk? Pytam zarówno o zbiory opowiadań ujęte bez postaci Jakuba Wędrowycza, jak również przygody najsłynniejszego wiejskiego egzorcysty w naszym kraju...
Rozgrzebałem dwa maszynopisy. Po pierwsze XIV zbiór bez Wędrowycza – kolejne fabuły zanotowane w kajecikach domagają się napisania i wypuszczenia w świat w postaci opowiadań. Po drugie „Okiść” – kontynuacja „Przetainy” – czyli próba zmierzania się z obcymi mi dotąd klimatami fantasy. Dalsze plany – no cóż wypadałoby znów napisać coś na wesoło. Może o zombiakach, może o mumiach, może znów o wampirach? Jest trochę zanotowanych pomysłów na XV zbiór „światów Pilipiuka”. A gdzieś na 2025-2026 planuję XI tom przygód Wędrowycza. Chodzi mi też po głowie książka dla trochę młodszego czytelnika takiego 8-10 lat.
Nie zaniedbuję prac regionalistycznych – minęło ponad 10 lat od publikacji „Skarbów naszej pamięci”. Zebrałem sporo nowych informacji, pojawiło się trochę nowych zdjęć i ciekawych dokumentów – chcę się zabrać do kolejnej, znacznie obszerniejszej monografii moich rodzinnych Wojsławic. W nadchodzącej dekadzie z pewnością nie będę się nudził.
Andrzej Pilipiuk (1974) człowiek z przeszłości. Niestrudzony tropiciel ciekawostek z lamusa. Kolekcjoner nagród literackich, który z pisania z pasją uczynił swój sposób na życie.
Autor na swoim koncie ma już 38 książek (Fabryka Słów), 19 tomów kontynuacji przygód Pana Samochodzika pod pseudonimem Tomasz Olszakowski oraz sentymentalny album „Wojsławice – skarby naszej pamięci; wspomnienie o miasteczku”.
Homo literatus, który do pisania podchodzi z żelazną konsekwencją – pracuje planowo, codziennie, a kiedy poczuje zmęczenie fabułą, zabiera się za inny tytuł. Uprzedzając krytykę sam siebie nazwał Wielkim Grafomanem. Z wykształcenia archeolog, z zamiłowania łowca meteorów. Beznadziejnie zauroczony zapomnianymi odkrywcami i wynalazkami XIX wieku. Społecznik. Własnym sumptem i ogromnym zaangażowaniem wydał unikatowy album o Wojsławicach, mieście w którym narodził się Jakub Wędrowycz.
Twórca panteonu niezwykłych bohaterów literackich oraz Jakuba Wędrowycza – zawistnego, mściwego kmiota, bimbrownika i egzorcysty. Jedynego w naszej literaturze, rdzennie polskiego superbohatera, który przez lata rozśmieszania do łez dorobił się własnego festiwalu, oraz zapewnił autorowi miejsce na podium ścisłej czołówki najpoczytniejszych pisarzy w Polsce.
Czterokrotny laureat prestiżowej nagrody Nautilusa. Dziesięciokrotnie nominowany, raz nagrodzony Nagrodą im. Janusza A. Zajdla. As EMPiK-u 2006 – jeden z trzech najchętniej kupowanych autorów.
Pija herbatę. Ani wstrząśniętą, ani tym bardziej mieszaną. Parzoną w samowarze.