Żyjemy w czasach narracyjnego nadmiaru. Zbrodnia stała się towarem, zapakowanym w lśniące pudełka podcastów, seriali dokumentalnych i instagramowych relacji. Czasami perwersyjnie podglądami cudze nieszczęścia, a „true crime” to hasło, które usprawiedliwia niezdrową ciekawość. I właśnie w ten nieoczywisty, przerażająco fascynujący świat popkultury wchodzą Jacek Piekiełko i Tomasz Żak. Nie robią tego jednak po to, by opowiedzieć kolejną historię o tym „kto zabił”. Istotniejsze jest to, aby zapytać: „dlaczego tak bardzo chcecie na to patrzeć?”. Książka „Rigor Mortis” ukazała się nakładem Wydawnictwa Labreto.

O tym, w jaki sposób kreślić zbrodniczą intrygę w duecie, co sprawia, że lubimy przekraczać gatunkowe różnice, a także sposobach na reinterpretację literackich konwencji rozmawiamy w specjalnym wywiadzie z twórcami, Jackiem Piekiełko oraz Tomaszem Żakiem.
Pytanie rozgrzewkowe – co właściwie stanowiło właściwy impuls do stworzenia „Rigor Mortis”?
Tomasz Żak: W zasadzie to poprzedni duet, jaki pojawił się w Labreto, czyli Michał Śmielak i Mietek Gorzka. Jacek miał już podpisaną umowę na „Poza kręgiem” i od słowa do słowa doszliśmy do wniosku, że dobrze byłoby sprawdzić się w duecie. Jacek jest fanem mojej twórczości, ja jego, a że mamy totalnie odmienne style pisania wiedzieliśmy, że wyjdzie z tego coś dobrego. I wyszło.
Jacek Piekiełko: Dokładnie tak. Tomek wspominał kiedyś, że uczył się scenopisarstwa. U mnie z kolei pojawiły się książki typu: Jak napisać scenariusz filmu. Okazało się, że mogliśmy spróbować naszych sił również w czymś innym niż proza, czyli scenariusza audio serialu.
„Rigor Mortis” trafia w czasy absolutnego nasycenia rynku narracjami true crime. Jaki jest Waszym zdaniem moralny koszt tej zbiorowej fascynacji cudzym nieszczęściem? Czy konsumowanie zbrodni jest bezpiecznym wentylem społecznym, czy raczej symptomem narastającej znieczulicy?
TŻ: Chciałbym wierzyć, że właśnie wentylem, bo przecież fascynacja zbrodnią istnieje od zarania dziejów. Przecież siedzący w więzieniu mają nawet swoje oddane fanki i fanów. Jednak moim zdaniem, podobnie jak Mikołaja Mortysza, absolutnie każdy z nas ma w sobie gen mordercy i przy zbiegu różnych okoliczności mógłby zabić. Stąd fascynacja ludźmi, którzy posuwają się do tego czynu. Pytanie tylko, czy dzięki tej fascynacji ludzie bardziej zdadzą sobie sprawę z konsekwencji morderstwa, czy wręcz przeciwnie, coś ich posunie do tego czynu. Dałeś mi teraz do myślenia, muszę to zriserczować, zakładam, że ktoś robił badania socjologiczne na ten temat.
JP: Ludzie od zawsze interesowali się drugim człowiekiem, zwłaszcza w tym najgorszym wydaniu. Podglądactwo? Wydaje mi się, że jesteśmy z natury ciekawi mrocznej strony człowieka, zastanawiamy się, gdzie jest ta granica i jakie konsekwencje ktoś poniesie po jej przekroczeniu. To nas przeraża, a jednocześnie pociąga, tak jak z tak zwanym “bezpiecznym strachem”, gdy oglądamy kolejny horror. Lubimy się bać, pod kocem, czytając książkę, którą w każdej chwili możemy odłożyć i z ulgą wrócić do całkiem uporządkowanego świata. Chyba, że jest odwrotnie, wtedy uciekamy do innych, wyobrażonych kosmosów.
Postać Mikołaja Mortysza pokazuje, że zbrodnia jest – a przynajmniej niekiedy często bywa – paliwem dla sławy. Przeprowadzacie gorzką diagnozą współczesnych mediów, gdzie ludzki dramat został ostatecznie zredukowany do „contentu” o najwyższej wartości rynkowej, realizując jednak niemal perfekcyjną powieść gatunkową. Co właściwie jest dla Was motywem przewodnim historii?
TŻ: Właśnie to, o czym napisałeś – jak daleko jednostka jest w stanie posunąć się do zdobycia sławy i, tym samym, pieniędzy. Często bardzo dużych pieniędzy. Na sprzedaż jest już absolutnie wszystko, nie ma żadnych świętości, bo na każdą perwersję jest klient. Może to mniejszy ciężar gatunkowy, ale do jednego opowiadania robiłem risercz w temacie sprzedaży zdjęć stóp w Internecie. Królicza nora zaprowadziła mnie w bardzo dziwne miejsca. Spójrzmy na to, co dzieje się w świecie freak fightów, czy na platformie OnlyFans. Content jest królem, a my wszyscy jego wiernymi poddanymi.
JP: Content is king. Ludzie zatracają się w bezsensownym kołowrotku jak chomiki, ciągle chcą produkować, dostarczać rozrywki, a po drugiej stronie są konsumenci, którzy nie zauważają, że algorytmy social mediów stworzono w taki sposób, by dosłownie kraść czas użytkowników, co jest ładnie nazwane monetyzowaniem zasobów. Paliwem do sławy są na przykład kolejne sztuczne nakręcane afery, chociażby, jak zauważył Tomek, w świecie freak fightów, co też w fabule podkreśliliśmy w pewien sposób. A dlaczego to dobry sposób? Bo będzie głośno wtedy, gdy o to twórcy zabiegają, a później nawet największy skandal w końcu zostanie zapomniany. Wystarczy spojrzeć na polityków; wyborcy zapominają o totalnych kompromitacjach, każdy potrafi w końcu się wybielić, przejść rebranding i nadal robić złe rzeczy, ale już w innej koszuli. To również ukryliśmy między wierszami Rigor Mortis.
Warto chyba jest zastanowić się i zapytać, jak właściwie wyglądał proces tworzenia nie tylko fabuły, ale również struktury „Rigor Mortis”. W jaki sposób pisało Wam się w duecie?
TŻ: Mieliśmy mały falstart. Buńczucznie założyliśmy sobie, że najlepszym wyjściem będzie pisanie po rozdziale, z wcześniej ustalonym konspektem fabuły. Teksty Jacka miały trafić do mnie, żeby ujednolicić język, jakim posługują się bohaterowie. To okazało się zadaniem karkołomnym, ale mieliśmy to szczęście w nieszczęściu, że chwilę wcześniej napisałem scenariusz do serialowej wersji Zastrzyku Miłości, a w przypadku Rigoru również powstanie audioserial. Stanęło więc na tym, że ja napisałem scenariusz, a Jacek obudował całość narracją. Oczywiście byliśmy w stałym kontakcie i wszelkie zmiany, czy nowe pomysły konsultowaliśmy. Więcej, ani razu się nie pokłóciliśmy!
JP: Tak, Tomek mocniej działał ze scenariuszem i taka współpraca wyszła nam świetnie, ponieważ cała historia jest spójna. Myślę, że najwięcej frajdy mieliśmy podczas wymyślania całej historii – a reszta, już praca nad tekstem, była dopełnieniem pomysłów i planu. Nigdy się nie pokłóciliśmy, co jest wielką wartością. Ale pewnie dlatego, że od początku schowaliśmy pisarskie ego do szafy i powiedzieliśmy sobie wprost: “To jest projekt i tak traktujemy w tym przypadku naszą twórczość”.
Mortysz jest antypatyczny, a jednak magnetyczny. Czy kreując taką osobowość, jego bezwzględną żądzę rozgłosu, staraliście się równocześnie zaprojektować odbiorcę – widza, który chce, by mu dostarczono emocje, bez względu na etykę i koszty?
TŻ: Nie jestem jakimś wielkim fanem true crime, choć seriale Netflixa łykam jak młody pelikan. Jestem za to olbrzymim entuzjastą filmów z nurtu new french extremity, a jednym z moich ulubionych jest “Salo” Passoliniego, to już powinno dać pewien pogląd na to, gdzie plasuje się moja wrażliwość jeśli chodzi o kulturę. A Mortysz? Mikołaj jest trochę mną, gdyby ktoś wyłączył mi emaptię. Można powiedzieć, że jest on swego rodzaju antybohaterem, a ci coraz częściej w popkulturze są po prostu ciekawsi. Nie kibicujemy im, ale jednak chcemy dowiedzieć się, czy jego czyny ostatecznie się opłacą.
JP: Dostajemy głosy czytelników, że Mortysza ciężko polubić, że wywołuje skrajne emocje. O to chodziło. Tym bardziej, że jako słuchacz różnych podcastów dostrzegłem kilka negatywnych cech Mortysza właśnie u prawdziwych podcasterów, cech ukrytych głęboko, ale próbujących wydostać się spod płaszczyka profesjonalizmu. Widocznych zwłaszcza, gdy taki podcaster wchodził w inną rolę, czyli osoby, z którą ktoś przeprowadza wywiad, rozmowę. Gdy zdałem sobie z tego sprawę, nawet nie dyskutowałem z Tomkiem, czy może warto spróbować naszego Mortysza uczynić postacią trochę bardziej życzliwą.
W naszej redakcji pojawiły się głosy, czy „Rigor Mortis” nie jest przede wszystkim dekonstrukcją i meta-komentarzem na temat samego thrillera… czy nie jest tak, że to gatunek, który stał się tak przewidywalny i nasycony, że jedynym ratunkiem jest złamanie jego formatu i konwencji?
TŻ: Tak! To jest duże ryzyko na jakie się zdecydowaliśmy. Od początku mojej kariery pisarskiej staram się łamać schematy i konwencje, już “Trzydziestka” podzieliła czytelników. Wiesz, co jest w tym ciekawe? Że odbiorcy narzekają na powtarzalność, ale gdy dostają coś innego, to okazuje się, że jednak wolą to, co znane. Zobaczymy, czy to ryzyko nam się opłaci, liczę, że tak. Wydaje mi się, że udało nam się osiągnąć coś na pozór nie dającego się zrealizować – Rigor Mortis trafia w większość klisz gatunkowych, ale robi to innymi środkami i innymi drogami.
JP: Próbowałem kiedyś zamyślić się nad własną twórczością i doszedłem do wniosku, że każda moja książka jest na swój sposób inna, ale nie chodzi wyłącznie o fabułę. Mowa o języku, o konstrukcji, ujęciu tematu. Nie lubię ślepo powielać schematów, dlatego może właśnie tak dobrze pracowało mi się z Tomkiem, bo od razu co do realizacji pomysłów i konwencji byliśmy zgodni.

Sakramentalne pytanie łączy się z Waszymi planami na przyszłość. Zarówno indywidualnie, jak również w duecie.
TŻ: Mój plan wydawniczy na przyszły rok jest dość bogaty. Dwa thrillery (na pohybel konwencji!), komedia romantyczna, projekt skierowany dla dzieciaków, a w tym wszystkim cały czas staram się popchnąć do przodu moje dzieło życia o kryptonimie „Plastik”. Mam co robić, ale liczę na to, że „Rigor Mortis” przyjmie się dobrze i będziemy mogli dalej bawić się w tym uniwersum. Jeśli nie kontynuację Rigoru, to na pewno chciałbym coś jeszcze z Jackiem napisać, tym bardziej, że przeprowadzam się w jego rejony!
JP: Plan na dalsze losy bohaterów „Rigor Mortis” istnieje, ale czas pokaże, czy uda się go wcielić w życie. Wspólne pisanie tylko z Tomkiem, bo mamy dograne, co i jak. Wierzymy, że jeszcze przyjdzie nam coś wspólnie napisać.



