„Wzrok” to pierwsza część nowej serii Magdy Stachuli pod tytułe „Zwodnicze zmysły”, w której precyzja kryminału splata się z duszną atmosferą thrillera psychologicznego. Czy jesteście gotowi na zwodniczy „Wzrok”? Przeczytajcie przedpremierowy fragment najnowszej powieści Magdy Stachuli? Premiera książki już 29 października nakładem Wydawnictwa W.A.B.

ON
Dziewczyna siada naprzeciwko mnie. Jest piękna. Moje serce przyśpiesza, bo od razu wiem, że to właśnie jej potrzebuję. Oczami wyobraźni widzę ją nago. Centymetr po centymetrze dotykam jej skóry, jedwabiście gładka, przyjemna, podniecająca. Moje dłonie zaciskają się na jej piersiach, rozchylam palce, żeby zobaczyć jej sutki. Ciemne i sterczące szczyty niezbyt okazałych gór, przejeżdżam po nich językiem. Ta poprzednia miała gigantyczne kule, przywodzące na myśl boje morskie unoszące się z każdym jej oddechem, falujące bufory bezpieczeństwa na wzburzonym morzu cielesności – nie mogłem oderwać od nich wzroku.
Na wspomnienie tamtej kobiety znów czuję nieprzyjemne kłucie w piersiach. Jakby ktoś wwiercał się we mnie i rozrywał na strzępy moją wrażliwość. Narasta we mnie frustracja, jeszcze chwila, a znów dopadnie mnie nawracający ból głowy, nie pora teraz na wspomnienia. Popełniłem błąd i straciłem ją na zawsze, ale to się już więcej nie powtórzy. Teraz będę ostrożniejszy, nie warto roztrząsać tego, co było, jesteśmy tylko ludźmi, mamy prawo się pomylić. Jestem bogatszy o bolesną porażkę, pora otrzepać się z wyrzutów sumienia i znaleźć nowy cel, który nada sens mojemu życiu, a ta przede mną właśnie na taki wygląda.
Dziewczyna jest nieobecna, pogrążona w myślach, siedzi z pochyloną głową i wpatruje się w swoje dłonie. To jeszcze bardziej mnie do niej przekonuje. Nie jest jedną z tych współczesnych kobiet, które nawet na kilka sekund nie potrafią rozstać się z telefonem. Jest inna. Podoba mi się to. I ona mi się podoba.
Włosy ma błyszczące, jasne i proste, o idealnej długości, takie, jakie lubię najbardziej, do końca brody. Siedzi do mnie przodem, ale wiem, że gdybym stanął za nią, mógłbym obserwować jej szyję. Wibracja w dole brzucha, odwracam twarz do okna, muszę opanować emocje.
Zawsze podniecał mnie widok nagiego kobiecego karku. Tamta miała długie włosy, ale często wiązała je do góry i wtedy mogłem podziwiać jej szczupłą, zgrabną szyję. Ta przede mną też taką ma. Nie widzę jej, ale jestem o tym przekonany. Siedem kręgów, na których trzyma się ta jej piękna główka. Móc zacisnąć ręce na delikatnej, kruchej i długiej szyi, przejechać językiem wzdłuż linii kręgów, a potem wbić się pocałunkiem w jej ciało. Erekcja daje o sobie znać, poprawiam plecak na kolanach, upewniając się, że moje podniecenie nie jest widoczne.
Dziewczyna nagle zerka na mnie, aż przechodzi mnie dreszcz. Ma niebieskie oczy i pełne usta, pieprzyk nad górną wargą; moja matka mawiała, że takie pieprzyki to wabiki, które nie szpecą, tylko dodają kobiecie urody. Bez wątpienia miała rację – dziewczyna jest obezwładniająco piękna. Jej wzrok utkwiony we mnie, pławię się w tym doznaniu, bo wiem, że będzie trwało tylko chwilę. Na jej twarzy dostrzegam lekką konsternację, może cień współczucia, ale na pewno nie uwagę czy zainteresowanie. Jej spojrzenie znów ląduje na zaciśniętych w koszyczek dłoniach. Żadna z nich nie zatrzymuje dłużej wzroku na mnie, to nie ulega wątpliwości.
Lekko zagryza wargę, marszczy czoło, intensywnie nad czymś myśli. Jest młoda, dużo młodsza od tamtej, z taką urodą na pewno ma chłopaka, a może nawet już męża. Dziecko? Nie sądzę, choć tego nigdy nie wiadomo. Tamtą w myślach nazywałem Kaliope, imieniem najstarszej z muz, opiekunki filozofii i retoryki oraz poezji epickiej. Ale okazała się nic niewartą gnidą, nie miała nic wspólnego z gracją i eterycznością prawdziwej muzy. Ta będzie inna.
Nerwowo zaczynam podrygiwać nogą, czasem nad tym nie panuję, a powinienem, bo nie chcę zwracać teraz na siebie uwagi. Dzieje się tak zawsze, gdy znajduję nową muzę: trybiki w mojej głowie zaczynają poruszać się z niezwykłą prędkością, niemal dochodzi do przepalenia bezpieczników, ale wiem, że ten moment jest najważniejszy i nieodwracalny, powinienem pozwolić myślom pracować na najwyższych obrotach, przeanalizować za i przeciw i podjąć właściwą decyzję. Nie zawsze mam dużo czasu, tak jak teraz, przecież może wysiąść niespodziewanie, zanim zapadnie werdykt. Mężczyzna, który siedzi obok, zerka na mnie, najwidoczniej irytuje go moje nerwowe poruszanie nogą. Nieruchomieję, ale tylko na chwilę – to przecież może mnie zdradzić. Jeszcze dosłownie kilka sekund, aż ukryty w głębi mnie wulkan wybuchnie lawą przekonania, że to jest ta właściwa i warta mojego zachodu.
Tramwaj się zatrzymuje. Dziewczyna zerka za okno, upewnia się, że to nie jej przystanek, i znów przenosi wzrok na zaciśnięte w uścisku dłonie. Nie wiem, dokąd jedzie, ale wysiądę razem z nią. Zjawiskowa. Kobieca. Uzależniająca. Ona potrzebuje kogoś takiego jak ja, choć jeszcze o tym nie wie, za to ja zyskałem pewność, że to ona, i od tej chwili już nie będę potrafił z niej zrezygnować.
Są zupełnie inne. Kompletnie niepodobne, całkowite przeciwieństwa, ale jedno je łączy: działają na mnie podniecająco. Ta nowa, tak jeszcze ją nazywam, zanim nadam jej jakieś imię, ma w sobie coś nieuchwytnego, coś, co przywodzi na myśl koci instynkt. Cechę, która wyróżnia ją spośród pozostałych, która zaprasza do podróży do jej wnętrza. Przypomina dziewczynę z katalogu, modelkę z okładki kobiecego pisma, których pełno na wystawach sklepów. Nieoczywista uroda, szczupła, wręcz koścista sylwetka, w życiu nikt nie zaproponowałby jej rozbieranej sesji do „Playboya”. Zbyt płaska, zbyt chłopięca, za mało wyuzdana, ale ja pragnę, aby to ona znalazła się we władzy moich zmysłów. Nazwę ją Erato, jak muza poezji miłosnej.
Tramwaj nagle hamuje, pasażerami szarpie i dzieczyna lekko muska stopą moją łydkę. Przechodzi mnie dreszcz, a włoski na całym moim ciele momentalnie się unoszą.
– Przepraszam – mówi, znów zerkając na mnie.
Głos ma jedwabiście gładki, idealny, seksowny. Nic nie odpowiadam, tylko posyłam jej uśmiech.
Po chwili tramwaj zatrzymuje się na przystanku, dziewczyna spogląda za okno i wstaje – a więc tutaj wysiadamy.
– Przepraszam – teraz ja wypowiadam to słowo, w myślach rozwodząc się nad tym, jak uprzejmie i grzecznie zaczyna się nasza znajomość. Kobieta zerka na mnie, jakby nie była pewna, czy mówię do niej.
– Czy pomoże mi pani wysiąść z tramwaju? – pytam, wyciągając do niej dłoń.
Jest skonsternowana, ale pozwala mi zacisnąć palce na swojej skórze.
IZABELA
Jakiś niewidomy mężczyzna chwyta mnie za rękę. Czuję nagły przypływ obrzydzenia, bo jego skóra jest mokra od potu. W każdej innej sytuacji odepchnęłabym faceta, ale nie mogę, przecież jest inwalidą i powinnam mu pomóc. Kurczowo i zbyt mocno zaciska kościste palce na mojej dłoni, w drugiej ręce trzyma białą laskę, którą sprawdza drogę przed sobą. Na nosie ma przyciemniane okulary, na głowie czapkę z daszkiem. Trudno określić, ile ma lat, ale nie jest stary, porusza się dość sprawnie i jest za silny jak na kogoś w podeszłym wieku. Chciałabym jak najszybciej wyszarpnąć się z jego niewygodnego uścisku, ale nie robię tego, bo nie chcę zachować się nietaktownie. I nie chodzi o jego niepełnosprawność, po prostu od dziecka nie lubię, gdy ktoś mnie dotyka. Jakiś staruszek naciska guzik i przepuszcza nas w drzwiach tramwaju. Pierwsza wychodzę na ulicę. Para nastolatków przepycha się obok nas, a on przylega do mnie jeszcze mocniej. Dziwnie pachnie. Stęchłe, niewietrzone od lat ubrania i coś jeszcze, jakiś środek chemiczny, może preparat na mole? Krzywię się, to odruch bezwarunkowy, ale mimo wszystko cieszę się, że on nie może go zobaczyć. Mam nadzieję, że nie poprosi, żebym pomogła mu przejść przez ulicę albo, co gorsza, odprowadziła pod drzwi domu, w którym mieszka. Nie mam na to ochoty, a przede wszystkim czasu. Już jestem spóźniona. Miałam być w pracy pół godziny temu, ale nie zakładałam, że pojawią się nieprzewidziane okoliczności.
Klaudiusz będzie zły, jest niezwykle punktualny i tego wymaga też ode mnie.
– Przepraszam, śpieszę się – mówię, gdy stajemy na chodniku.
Uwalniam się z jego uścisku i wtedy zauważam dziwny grymas na jego twarzy.
– Tutaj będzie dobrze? – upewniam się, chcąc poprawić swój wizerunek.
Nie chcę wyjść na niegrzeczną, obojętną na jego niepełnosprawność, ale chyba już na to za późno, bo jego mina mówi sama za siebie. Czuje się zawiedziony moim zachowaniem.
– Dziękuję. – Kiwa głową, zaciskając kanciaste palce na białej lasce.
Odwracam się i ruszam przed siebie. Powietrze ma wilgotną i świeżą woń, czuć ozon po burzy, która właśnie przeszła nad miastem. Oddycham pełną piersią, chcąc pozbyć się z nozdrzy zapachu tamtego mężczyzny. Idę szybko, omijając kałuże, ale na przejściu dla pieszych oglądam się. Niewidomy stoi tam, gdzie go zostawiłam, i wydaje się patrzeć za mną. Wiem, że to niemożliwe, ale momentalnie dopadają mnie wyrzuty sumienia. Nie widział mojej miny, choć na pewno zorientował się, że pragnęłam od niego uciec; może chciał mnie poprosić o dalszą asekurację, ale się nie odważył, bo wyczuł moją niechęć.
Zapewne jako osoba niewidoma ma wyostrzone inne zmysły, jestem okropna, kajam się w myślach. Jednak pomijając całą tę niewygodną sytuację, naprawdę nie mam dzisiaj czasu. Światło zmienia się na zielone, a ja czuję, jak żołądek zwija mi się w supeł. Poranek zaczął się fatalnie, teraz czeka mnie ciężki dzień w pracy, a potem powrót do pustego domu. Głęboko wzdycham, uświadamiając sobie, że już nie ma odwrotu, że to się już stało. Moje życie nie będzie już wyglądać tak jak wcześniej.