„Złodziej z przypadku” – gangsterskie porachunki w artystycznym kluczu – recenzja filmu

UDOSTĘPNIJ

Były baseballista Hank wiedzie spokojne i ułożone życie do czasu, gdy zgadza się zaopiekować kotem sąsiada. Od tej chwili ścigają go gangsterzy, a on nie wie dlaczego… Analizując film „Złodziej z przypadku”, od razu widać, że Aronofsky dokonuje tu swego rodzaju wolty w karierze. Zazwyczaj eksplorował on mroczne psychologiczne otchłanie, fundując widzom emocjonalne wyczerpanie w „Requiem dla snu” czy „Czarnym łabędziu”. Teraz jednak, bazując na powieści Charliego Hustona, wchodzi na terytorium, które wydaje się bliższe kinu Tarantino czy Guya Ritchiego, a to jest bardzo intrygujące.

Mroczna komedia o złym dniu, czyli gangserski rollercoaster

„Złodziej z przypadku” to historia Hanksa Thompsona, byłego baseballowego fenomenu, który po wypadku skończył jako barman. Jego życie, choć skromne, jest ułożone. Ma dziewczynę, ulubioną drużynę i rutynę. Wszystko wali się w momencie, gdy zgadza się zaopiekować kotem swojego ekscentrycznego sąsiada. To proste, niewinne z pozoru, zdarzenie uruchamia lawinę absurdalnych, brutalnych i chaotycznych wydarzeń.

Aronofsky celowo umieszcza fabułę w 1998 roku, co jest genialnym posunięciem. Brak smartfonów i GPS-u sprawia, że bohater musi polegać na sprycie, a widz na emocjonalnym napięciu. To powrót do czasów, gdy nie można było po prostu „sprawdzić” wszystkiego w telefonie, a ucieczka przed gangsterami faktycznie wymagała orientacji w terenie, a nie tylko szybkiego wpisania adresu w aplikację.

Butler w nowej odsłonie i gwiazdorska obsada

Warto zwrócić uwagę na Austina Butlera, który po roli Elvisa rzuca się w zupełnie inne rejony. Nie ma tu mowy o glamurze czy uwodzeniu. Jest za to brud, strach i frustracja. Butler gra tu faceta, który jest w złym miejscu o złym czasie. Jego Hank to postać, z którą łatwo się utożsamić – jest to zwykły, poczciwy facet, który zostaje wciągnięty w spiralę przemocy, z której nie ma ucieczki.

Aronofsky zgromadził wokół niego prawdziwą plejadę gwiazd. Matt Smith w roli ekscentrycznego sąsiada, Zoë Kravitz jako dziewczyna głównego bohatera, a wisienką na torcie jest duet Liev Schreiber i Vincent D’Onofrio jako żydowscy gangsterzy. Ta dwójka kradnie każdą scenę, w której się pojawia, wprowadzając jednocześnie czarny humor i dreszcze strachu. Nieprawdopodobnie charyzmatyczna jest również Zoë Kravitz w romantycznej relacji z głównym bohaterem…

Wizualna gęstość i reżyserskie DNA

Mimo zdecydowanie lżejszego tonu, Aronofsky nie porzuca swojego charakterystycznego stylu. Obserwujemy te same, szybkie cięcia, dynamiczne ujęcia i wciągającą, subiektywną narrację. Kamera podąża za Hankiem, a my czujemy jego strach i dezorientację. To jest właśnie to, co reżyser robi najlepiej – zanurza widza w psychice bohatera, nawet jeśli tym razem psychika mierzy się z czymś pozornie prostym w absurdalnym kryminalnym labiryncie skojarzeń.

„Złodziej z przypadku” to film, który zaskakuje – całkiem pozytywnie. Jeśli spodziewałeś się kolejnego psychologicznego dramatu, Aronofsky serwuje ci stylowy, brutalny i zabawny kryminał, który bawi się konwencją i wciąga od pierwszej minuty. Choć nie jest to arcydzieło na miarę „Czarnego łabędzia”, jest to film o dużej energii, świetnie zagrany i na tyle odmienny od poprzednich dzieł reżysera, by zasłużyć na uwagę

spot_img
0FaniLubię
0ObserwującyObserwuj
0ObserwującyObserwuj
- Advertisement -spot_img