„Nie piszę o potworach, tylko o ludziach, którzy coś stracili…” – wywiad z M.M. Perr, autorką thrillera „Więzi”

UDOSTĘPNIJ

Gdy przeszłość zaczyna odciskać piętno na teraźniejszości, a niewygodne sekrety wychodzą na jaw, Robert i Sonia muszą zdecydować, jaką cenę są gotowi zapłacić za prawdę… M.M. Perr z wykształcenia jest politologiem i analitykiem, uwielbia książki i podróże. Po Southampton, Maastricht i Nowym Jorku, przyszedł czas na Kraków, z którego pochodzi. Autorka thrillera psychologicznego „Więzi”, szóstego tomu z cyklu o podkomisarzu Robercie Lwie, zaprasza nas do świata tajemnic, toksycznych namiętności, społecznych tematów tabu. W specjalnej rozmowie M.M. Perr odsłania przed nami swój warsztat pracy, osobiste spojrzenie na literaturę i poszukiwanie wzorca historii o zbrodni.

„Więzi” to książka, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Prozami.

„Znana pisarka, zbierając materiały do nowej powieści, natrafia na trop łączący niewyjaśnione zaginięcia dziewczyn ze starą sprawą zniknięcia Melisy Laskiewicz, uczennicy szkoły specjalnej…” – zastanawiam się, co stanowiło właściwy impuls do stworzenia historii?

M.M. Perr: Punktem zapalnym była dla mnie niewygodna prawda: czasem błędy, które popełniamy jako ludzie – i jako bohaterowie – nie znikają, tylko wracają po latach, silniejsze i bardziej złowrogie. Chciałam dać podkomisarzowi szansę, by spojrzał w oczy decyzjom, które kiedyś wydawały mu się słuszne. Wracamy do sprawy Melisy – zaginionej piętnaście lat temu dziewczyny ze szkoły specjalnej. Ci, którzy czytali poprzednie tomy serii, wiedzą, że podkomisarz się bardzo zmienił. Nie jest już tym samym policjantem z pierwszej części. Teraz podszedłby do tamtej starej sprawy inaczej, wtedy jednak popełnił błąd, spowodowany głównie pychą i brakiem doświadczenia. Ta historia dojrzewała we mnie długo, bo wymagała dużej ostrożności. Pisałam ją powoli, rozmawiając z bohaterami, którzy nie zawsze byli mi posłuszni. Czasem musiałam wracać do już napisanych scen, bo Lew – albo Sonia Czech – kładli mi na biurku nowe emocje, nowe wątpliwości. Nie da się tej historii opowiedzieć szybko. Ona domaga się ciszy, skupienia i uważności.

Wspomniałaś o emocjach, które pulsują w formie i treści. W powieści „Więzi” psychologiczny aspekt wydaje się odgrywać najbardziej znaczącą rolę w budowaniu napięcia. Czy mogłabyś rozwinąć, w jaki sposób kreowałaś wewnętrzne rozterki bohaterów. Bo w nieprawdopodobny sposób potrafisz utrzymać zaangażowanie czytelnika, podsycając wątpliwości, prowokując coraz to nowe pytania…

Bohaterowie w moich książkach nie służą do rozwiązywania zagadek. To oni są zagadką. Ich emocje, pęknięcia, napięcia – są dla mnie sednem opowieści. Zaginiona dziewczyna to nie tylko ofiara – to córka, z którą matka nie potrafiła się porozumieć. Między nimi było mnóstwo niewypowiedzianych słów, żalu, wstydu. A po drugiej stronie mamy Olka – chłopaka z niepełnosprawnością – i jego starszą siostrę Matyldę, która całe życie próbuje go chronić. Ich relacja jest pełna miłości, ale i ślepoty. Matylda nie potrafi spojrzeć na brata bez emocji, bez potrzeby obrony – i to czyni ją bezbronną wobec podejrzeń.

I wreszcie – podkomisarz Lew. Jego życie rodzinne od lat się rozpada. Próbuje być ojcem dla nastoletniego syna, ale nie ma już do niego klucza. Ich rozmowy to zaledwie strzępy. Milczenie między nimi jest równie ważne jak to, co zostaje powiedziane. Lew ma też dorosłą córkę, z którą nie ma kontaktu. Poczucie winy, które go prześladuje jako ojca, wpływa bezpośrednio na to, jak prowadzi sprawę – nieufnie, impulsywnie, z lękiem, że znowu coś przegapi.

Nie potrzebuję spektakularnych twistów, by utrzymać zaangażowanie czytelnika. Wystarczy mi napięcie, które rodzi się z pytania: czy w bliskich sobie ludziach można się tak bardzo pomylić? Albo: czy miłość do rodziny może nas oślepić? To są pytania, które nie pozwalają odłożyć książki, bo dotykają czegoś głęboko osobistego – i u bohaterów, i u czytelnika.

Emocjonalne kajdany, zależności, ale również potęga uczuć… Tytuł „Więzi” sugeruje złożone relacje między postaciami. Jak te skomplikowane powiązania przyczyniają się do rozwoju tajemnicy i potencjalnej zdrady w narracji?

Tytuł „Więzi” nie odnosi się tylko do rodzinnych relacji, choć te odgrywają ogromną rolę. To także więzy lojalności, wstydu, milczenia i winy. Robert Lew musi zmierzyć się z pytaniem: czy można mieszkać pod jednym dachem z kimś, kto zrobił coś potwornego – i nic nie zauważyć? A jeśli tak, to co to mówi o nas samych?

Te więzi bywają pułapką. Jak w przypadku Matyldy, siostry Olka, która do końca wierzy w niewinność brata, mimo że wszystko wokół krzyczy, że powinna wątpić. Albo w relacji Lwa z córką – pełnej niedopowiedzeń i win, których nikt nie potrafi wypowiedzieć na głos. Tajemnica nie polega na tym, kto zabił – ale kto się odważy spojrzeć prawdzie w oczy.

Poszukiwanie prawdy wydaje się zresztą kluczowym aspektem „Więzi”. Recenzenci zwracają uwagę na niepokojącą atmosferę w Twoim pisarstwie. Jakich technik starasz się użyć, aby stworzyć poczucie niepewności i trzymać czytelnika w napięciu de facto przez całą historię?

Niepokój nie rodzi się z przemocy. Rodzi się z tego, co nie zostało powiedziane. W mojej nowej książce napięcie narasta w cieniu domów pełnych ciszy, w rozmowach przerywanych półsłówkami, w spojrzeniach, które mówią więcej niż słowa. Nawet przeszukiwanie domu podejrzanego – scena pełna akcji – jest tak naprawdę sceną o bezradności i napięciu emocjonalnym. Jego siostra wie, że jej świat właśnie się wali – ale nie może nic zrobić.

Używam detali – światła, zapachu, tempa dialogów – by utrzymać czytelnika w stanie czujności. Lubię też zmienność rytmu – momenty zawieszenia przeplatane gwałtownym ruchem. Tak jak w życiu – nic nie jest do końca przewidywalne.

Nie zdradzając zbyt wiele, czy jest jakiś konkretny moment lub wątek postaci w „Więziach”, którego napisanie było dla Ciebie szczególnie trudne lub satysfakcjonujące? I dlaczego?

Najtrudniejsza była dla mnie relacja Roberta z jego córką, w tej książce właściwie nieobecną. Nie dlatego, że brakowało mi pomysłu – ale dlatego, że bardzo chciałam być wobec tej relacji uczciwa. Basia to dziewczyna, która już nie chce być córką bohatera. I Lew to czuje. On też nie wie, jak do niej dotrzeć – i z każdym nieodebranym telefonem, z każdym milczeniem między nimi, traci trochę siebie.

Z kolei ogromną satysfakcję dała mi scena konfrontacji Lwa z kobietą, która przyszła na komendę i oskarżyła go o zniszczenie życia niewinnego chłopaka piętnaście lat wcześniej. Ta scena pęka od emocji, ironii i bólu – i właśnie takie chwile lubię w pisaniu najbardziej.

Powiedz, proszę, czy są jacyś autorzy lub konkretne dzieła, które wpłynęły na Twoje autorskie podejście do pisania powieści kryminalnych lub thrillerów psychologicznych?

Inspiruje mnie literatura, która traktuje czytelnika poważnie. Taka, w której emocje nie są wydrukowane wielkimi literami, ale zaszyte między wersami. Choć książki Eleny Ferrante formalnie nie są thrillerami psychologicznymi, to w moim odczuciu biją na głowę większość powieści tego gatunku pod względem emocjonalnego napięcia. Ferrante z mistrzostwem obnaża ludzkie motywacje, wstyd, zazdrość, rozczarowanie i pragnienia, do których rzadko się przyznajemy – nawet sami przed sobą. Jej bohaterki bywają okrutne i pełne lęków, ale dzięki temu stają się boleśnie prawdziwe. I to właśnie ten rodzaj napięcia między tym, co myślimy, a tym, co robimy najbardziej mnie fascynuje – również jako autorkę książek z dreszczykiem.

Drugim pisarzem, którego wpływ czuję bardzo mocno, jest John Steinbeck. Zachwyca mnie to, jak portretował bohaterów jako istoty w procesie, nieustannie ewoluujące, przecierające się z życiem i innymi ludźmi. U niego postacie nigdy nie były zrobione z jednej masy – były niedokończone, niespójne, ale przez to głęboko ludzkie. Jego sposób prowadzenia narracji – czuły, ale nie sentymentalny – pokazuje, że nawet najciemniejsze historie mogą być pełne światła, jeśli opowiedziane są z uwagą i szacunkiem do bohatera.

Myślę, że właśnie dzięki takim autorom – choć poruszam się w gatunku literatury kryminalnej – moje książki są przede wszystkim o emocjach, wewnętrznych rozdarciach i relacjach, a dopiero potem o zbrodni. Bo zbrodnia jest często tylko zwierciadłem tego, co w człowieku niedopowiedziane, pęknięte, zepchnięte do środka.

Miejsce akcji często staje się niemalże bohaterem w opowieściach pełnych napięcia. Jak specyficzne otoczenie „Więzi” przyczynia się do ogólnego nastroju i rozwoju fabuły? Bardzo interesująca jest też relacja i rozwój jej charakteru pomiędzy aspirantką Sonią Czech a podkomisarzem Robertem Lwem.

W tej książce przestrzeń jest przytłaczająca, ciasna, podszyta ciszą. Nawet scena przesłuchania w więzieniu w Piotrkowie ma w sobie coś dusznego. Bohaterowie nie mogą odetchnąć, bo cały świat wydaje się być pułapką – a ich własne domy stają się miejscami, w których nie da się czuć bezpiecznie.

To wszystko rezonuje z emocjonalnym stanem bohaterów. Sonia Czech i Robert Lew – każde na swój sposób – duszą się w codzienności, w pracy, w relacjach. Ich więź, choć nieoczywista, daje im jednak jakąś szansę na zrozumienie siebie. Może nawet na ocalenie.

„Więzi” są opisywane jako historia, która zagłębia nas w mroczne sekrety, a piętno odciska ślad w pamięci i życiorysie Roberta Lwa… Co przyciąga Cię do eksplorowania właśnie takich tematów w swojej twórczości?

Nie piszę o potworach, tylko o ludziach, którzy w pewnym momencie życia coś stracili: kontrolę, nadzieję, relację. I to „coś” zaczęło ich wpychać w mrok. Sprawca w książce być może sam kiedyś był ofiarą. A może nie – może to tylko wygodna narracja?

Chciałabym, żeby czytelnicy nie tylko pytali „kto zabił?”, ale też „dlaczego ktoś nie widział wcześniej sygnałów?”, „co bym zrobił na miejscu tej matki, siostry, brata?”. Jeśli te pytania zostaną z czytelnikiem po lekturze – to znaczy, że książka zrobiła swoje. Seria z podkomisarzem Robertem Lwem nie jest o śledztwie – to kryminały o ludziach, którzy próbują je prowadzić, mając własne demony. Bohaterowie nie rozwiązują sprawy w tydzień, bo są niepewni, zmęczeni, ale też – bardzo ludzcy.

W ostatnim tomie podjęłam temat rzadko obecny w kryminałach – zniknięcia dziewcząt z niepełnosprawnościami. To wymagało ode mnie ogromnej uważności i pokory. Nie chciałam nikogo etykietować ani ułatwiać czytelnikowi ocen.

Sakramentalne pytanie wiąże się z przyszłością i literackimi planami.

Planów mam zawsze bardzo wiele. Aktualnie pracuję nad thrillerem z bardziej zamkniętą formą – którego cała akcja rozgrywa się w ciągu 48 godzin, z osobistym dramatem w tle. Ale nie chcę zdradzać za dużo. Piszę powoli. Dużo rzeczy wyrzucam, wiele przerabiam zanim coś uznam za wystarczająco dobre. Jestem wobec siebie wymagająca. Mam nadzieję, że czytelnicy to czują.

spot_img
0FaniLubię
0ObserwującyObserwuj
0ObserwującyObserwuj
- Advertisement -spot_img