Premiera nowej części „Kolorów zła” już 12 marca! Poznajcie fragment „Błękitu”

UDOSTĘPNIJ

Za sprawą Wydawnictwa W.A.B. już 12 marca odbędzie się premiera kolejnej powieści Małgorzaty Oliwii Sobczak, autorki bestsellerowego cyklu „Kolory zła”. „Błękit”, najnowsza odsłona serii, to emocjonalna opowieść o stracie. O śmierci, która porusza i przeraża. Zmienia świat na zawsze… Przeczytajcie specjalny, przedpremierowy fragment książki!

2019

1

Niebo było czyste. Prawdziwie błękitne, bez żadnej chmurki. Nela przeciągnęła się i pozwoliła sobie jeszcze chwilę poleżeć. W końcu były wakacje. Pierwsze trzymiesięczne wakacje w jej życiu. Błogo uśmiechnęła się na tę myśl. Zostanie studentką. Ona, Nela Soba, zostanie studentką medycyny. Powtarzała to sobie codziennie, od kiedy ogłoszono wyniki, i za każdym razem momentalnie spadało na nią to dziwne uczucie. Mieszanina dumy i niedowierzania. Trochę jakby była zakochana. Tak, coś bardzo podobnego.

Dziewczyna jeszcze przez kilka minut patrzyła w niebo, delektując się jego nieskazitelnym kolorem podsycanym promieniami podnoszącego się słońca. Zerknęła na zegarek. Dochodziła siódma trzydzieści. Nela nigdy nie miała problemu z porannym wstawaniem. Tak naprawdę wystarczyło jej kilka godzin snu, by zregenerować siły, a od kiedy przeczytała w jakiejś książce, że statystycznie człowiek przesypia dwadzieścia pięć lat swojego życia, zaczęła nastawiać budzik jeszcze wcześniej. Lubiła, gdy dzień był długi. Lubiła wysysać go do cna – działać, uczyć się, zachwycać. Nie chciała marnować czasu. W końcu miała tylko jedno życie i chciała wykorzystać je jak najlepiej. Chciała pomagać innym. To zawsze było jej marzeniem i teraz będzie miała okazję je spełnić.

Zwinnie wyskoczyła z łóżka i na bosaka przeszła do łazienki. Z kuchni dolatywał zapach wanilii i smażonego ciasta; mama robiła naleśniki, pogwizdując przy tym do melodii płynącej z szemrzącego cicho radia. Nela uwielbiała, gdy mama gwizdała. Od kiedy pamiętała, dawało jej to poczucie bezpieczeństwa. Stanęła przed umywalką i poczekała, aż woda zrobi się naprawdę zimna, a potem kilkukrotnie opłukała nią twarz. Zatrzymała wzrok na swoim odbiciu w okrągłym lustrze. Kropelki powoli spływały z jej opalonej, wciąż dziecięco pyzatej twarzy pokrytej malutkimi piegami. Jasnobrązowe brwi i rzęsy w takim samym kolorze kontrastowały z ciemnymi tęczówkami oczu. Nela sięgnęła po szczotkę i przeczesała długie, grube, brązowe włosy, które następnie związała w kucyk. Zrzuciła luźną koszulkę, w której spała, i włożyła strój sportowy – krótki top i obcisłe spodenki z czarnej lycry w kolorowe ciapki, które sięgały jej do połowy uda. Po chwili znalazła się w kuchni.

– Dzień dobry! – śpiewnie przywitała ją mama.

– Cześć, mamciu. – Nela spojrzała Magdalenie Sobie przez ramię. – Mniam!

– A co! Mam pierwszy dzień urlopu, to pomyślałam, że sobie dogodzimy.

– Jesteś najlepsza. – Nela z uśmiechem podeszła do czajnika i nalała do niego

wody.

– Ty jesteś – zripostowała mama i puściła córce oczko. – A teraz patrz! – Przerzuciła naleśnika w powietrzu.

– Wow! Idź z tym do Mam Talent – zaśmiała się dziewczyna i wyjęła z szafki ulubiony kubek, który dostała kilka lat temu od taty. Był czerwony z bożonarodzeniowymi motywami, ale Nela piła w nim kawę bez względu na porę roku.

– Pomyślę. – Magdalena Soba uniosła szelmowsko brwi i postawiła talerz z parującymi naleśnikami na stole.

Po chwili stanęły na nim serek homogenizowany i pokrojone w talarki owoce: truskawki i banany. Zapachniała kawa, do której Nela dolała mleka. W radiu rozbrzmiał przebój Tymka, a dziewczyna zaczęła preparować naleśnika, podśpiewując: „Ona by chciała wiedzieć, jakie mam plany. Co o niej wiem, mówi językiem ciała. Mówi mi:

bierz, co chcesz”.

– Mmm, dobre! – Wgryzła się w puszyste ciasto. – Zjem tylko pół, bo nie lubię biegać z pełnym brzuchem, ale ma na mnie czekać – zastrzegła, podnosząc

ostentacyjnie palec. – I może jeszcze jeden? – zastanowiła się.

– Minęła ósma – poinformował głos w radiu, po czym rozległ się charakterystyczny dżingiel. – Radio Gdańsk. Wiadomości. Tomasz Sosnowski.

Nela pośliniła palec i przyłożyła go do naleśnika leżącego na szczycie parującego talerza.

– Zamawiam! – zaśmiała się i wstała od stołu.

– Wciąż poszukiwany jest sprawca wypadku, który wczoraj wieczorem śmiertelnie potrącił dziewiętnastoletnią dziewczynę przy ulicy Witomińskiej w Gdyni i uciekł z miejsca zdarzenia – relacjonował dziennikarz. – Wszystkie osoby, które mają informacje na temat miejsca pobytu poszukiwanego, proszone są o kontakt…

Matka z córką wymieniły współczujące spojrzenia.

– Boże, dziewczyna w moim wieku. – Nela pokręciła głową. – Może też się dostała na wymarzone studia? Radowała się, uśmiechała, planowała? I nawet nie miała pojęcia, że jej życie zaraz się skończy. – Zacisnęła usta.

– Tak to już jest, córuś. Dlatego cieszmy się każdą chwilą. – Magdalena Soba zacisnęła pocieszająco palce na ramieniu córki.

Nela skinęła głową i przeszła do przedpokoju. Włożyła adidasy, a telefon wsunęła do specjalnej opaski na ramieniu.

– Paaa! – Pomachała matce ręką i wybiegła z mieszkania.

Jej kroki rozbrzmiały na klatce dziesięciopiętrowego bloku przy Bobrowej w Gdańsku. Powietrze na dworze pomimo wczesnej pory było niemal parne.

„Zapowiada się piękny dzień”, pomyślała zadowolona, ponownie zerkając na czyste niebo, i ruszyła w stronę lasu. Po chwili wbiegła na ścieżkę zasypaną sosnowym igliwiem, wokół unosił się intensywny zapach żywicy, mchu i kory. Ptaki trelowały jak szalone.

Zatrzymała się i nastawiła muzykę, która zadudniła w jej bezprzewodowych słuchawkach. „Oh, Hannah. I wanna feel you close. Oh, Hannah. Come lie with my bones” – zaśpiewała Girl in Red. „Lato”, pomyślała Nela, sprężyście odbijając się odpodłoża. „Jakie cudowne lato. Trzy miesiące wakacji, a potem idę na studia. Nela Soba, studentka medycyny”, znów powtórzyła to zdanie w głowie, a w jej podbrzuszu pojawiło się znajome ciepło.

Przyspieszyła. Mięśnie jej nóg powoli się rozgrzewały, ręce regularnie wysuwały się w przód i w tył. Jej ciało uwielbiało biegać. Było od tego uzależnione. Domagało się codziennej porcji dopaminy, serotoniny i noradrenaliny, które sprawiały, że Nela Soba była postrzegana przez przyjaciół jako najbardziej pozytywna osoba na świecie. „Po co przyjmować narkotyki, jeśli wystarczy pobiegać?” – mawiała, na co jej przyjaciele kręcili głowami. „Ich strata. Nie wiedzą, co dobre”, zaśmiała się w duchu, wyobrażając sobie, że teraz większość z nich jeszcze w najlepsze śpi. A tu czeka tyle piękna! Tyle barw, tyle zapachów! Poczuła, jak wypełnia ją szczęście. Dokładnie wiedziała, czego chce. Była w miejscu, w którym powinna się znaleźć.

Rwała dalej przed siebie. Po kilku kilometrach zboczyła ze ścieżki i zbiegła w dolinę, a potem wspięła się na wzgórze. I tak znowu. Dolina, wzgórze. Dolina, wzgórze, aż na skórze dekoltu zebrała się jej strużka potu, a mięśnie nóg paliły, jakby ktoś je przypalał.

„Nela Soba, studentka medycyny” – raz po raz delektowała się tym zdaniem.

Duma i niedowierzanie. Duma i niedowierzanie. Oszołamiające uczucie. Już zaraz.

Niebawem. Całkiem niedługo rozpocznie się jej właściwe życie.

Życie, na które tak długo czekała.

Którego wyglądała, nie omijając ani jednego dnia szkoły, ślęcząc nad książkami po nocach, słuchając medycznych podcastów i śledząc zagraniczną literaturę branżową.

Wszystko to się opłaciło.

Zostanie tą, którą pragnęła być.

Którą przeznaczone jest jej zostać.

Nela znów popędziła pod górę. Wspinała się z trudem, zapierając się czubkami butów o suchą ściółkę. Pod jej nogami pękały cienkie gałązki, lecz dziewczyna tego nie słyszała. Wciąż towarzyszył jej zespół Girl in Red. „I don’t wanna be your friend, I wanna kiss your lips, I wanna kiss you until I lose my breath”. Przed jej oczami pojawiła się twarz. Ciemne oczy, kanciasta szczęka, dwie małe blizny znaczące skroń. I ten uśmiech. Ironiczny, jakby nie chciał nikogo do siebie dopuścić. Czy wczoraj mówili poważnie? Czy naprawdę byliby do tego zdolni? Nie. Szczeniackie żarty, nic więcej, a jednak Nela poczuła niepokój. Jakby oblepiło ją coś brzydkiego i naprawdę brudnego.

Zacisnęła usta i skoncentrowała się na wspinaczce. Krótkie kroki, stąpanie na palcach. Napinające się do granic możliwości mięśnie łydek. Twardniejące, niemal rozsadzające opinającą się na nich skórę. „Jeszcze kilka metrów. Dasz radę. Dasz radę. Nela Soba, studentka medycyny, da sobie radę ze wszystkim”, motywowała się. „Nie ma takiej rzeczy, z którą by sobie nie poradziła”.

Trzy metry.

Dwa metry.

Jeden.

I jeszcze kilka małych kroczków.

Znów znalazła się na ścieżce. Jej oddech był płytki, ledwo go łapała, ale nie zatrzymała się. Zwolniła tylko i truchcikiem zmierzała w stronę domu. Na myśl o smakołykach czekających na nią w kuchni poczuła euforię. Zimna woda przelewająca się przez przełyk. Słodycz soczystych truskawek. Mięsistość banana. Aksamitność serka. I miękkość puszystego, waniliowego ciasta.

Życie jest piękne.

Piękne w każdej swojej odsłonie.

Pobieżnie prześledziła w głowie trasę, która jej została. Teraz mały skręt, tam będzie już z górki. I jakieś trzysta metrów po prostej, aż wybiegnie na osiedle.

Oh, Hannah, tell me something nice. Like flowers and blues skies”.

Powoli jej oddech się uspokajał. Ciało znów łapało równowagę.

„Dawaj, Nela, dawaj. Naleśniki czekają”.

„Oh. Hannah, I will follow you home. Although my lips are blue and I’m cold”.

Nagły chwyt i uderzenie.

Tak mocne, że jej nogi natychmiast się pod nią ugięły, a ona straciła równowagę.

Pchnięcie i spadanie.

W dół. W przepaść. W nicość.

Wirujące, bezwładne, pozbawione kontroli.

A potem nagłe szarpnięcie, gdy jej ciało zatrzymało się na czymś twardym i ostrym, czymś, co dotkliwie wbiło się w jej bok.

Stęknęła. Muzyka dolatywała teraz do niej jak przez mgłę, była odległa i stłumiona. Podczas upadku słuchawki musiały zsunąć się jej z uszu. „Oh, this can’t be real. It’s just a dream” – wyłapywała znajome takty. „I wanna kiss you, until I lose my breath”.

Ciemne oczy. Kanciasta szczęka. I uśmiech. Ironiczny, zdystansowany. Pełen cierpienia.

Starała się uspokoić umysł, znaleźć jakiś punkt oparcia dla wciąż wirującego przed jej oczami świata. Miała wrażenie, że jej głowa pękła na pół. Ból. Jakie to dziwne doznanie. Nienamacalne. Abstrakcyjne. Produkowane wyłącznie przez mózg wszczynający alarm. A jednak nie ma nic prawdziwszego. Bardziej dojmującego, porażającego.

Nigdy nie jesteśmy bardziej niż w chwili bólu.

Nie da się w takich momentach zapomnieć o swoim istnieniu.

Chciała podnieść rękę ku jego źródłu. Sprawdzić, co tak naprawdę się stało. Ale jej ciało było bezwładne. Myślami dawała sygnał, ale nie budziło to reakcji. Mogła tylko leżeć i patrzeć w niebo.

Błękitne, bezchmurne. Czyste jak nigdy dotąd.

Wyłaniające się spomiędzy czubków dumnych sosen, których w tym dniu nie pieścił nawet wiatr.

spot_img
0FaniLubię
0ObserwującyObserwuj
0ObserwującyObserwuj
- Advertisement -spot_img