Alan Moore – współczesny mag, prorok, innowator. Prawdziwy mistrz świata komiksu. Spod zmierzwionych włosów przyprószonych siwizną, bujnej brody i zagadkowego, nieco przerażającego spojrzenia, wyłania się wyrazista osobowość Anglika praktykującego okultyzm i szerzącego anarchistyczne idee. Postać, która sama w sobie mogłaby być tematem na bestseller. Dzięki nieskrępowanej wyobraźni połączonej z doskonałym warsztatem pisarskim niejednokrotnie nobilitował on komiks jako pełnowartościową formę sztuki. Nie inaczej rzecz się ma w przypadku tytułu Liga Niezwykłych Dżentelmenów: Czarne Akta.
Doceniam V jak Vendetta za sugestywną i przerażającą wizję Londynu rządzonego przez totalitarny reżim, uwielbiam Zabójczy Żart za wnikliwe sportretowanie relacji pomiędzy Batmanem a Jokerem, nie zapominam o Prosto z Piekła, w którym na nowo odżywa legenda Kuby Rozpruwacza. Mój potok pochwalnych peanów pod adresem wytworów Moore’a właściwie mógłby nie mieć końca. Zamiast tego otwórzmy Czarne Akta i dajmy się ponieść historii, tak wiarygodnej, jak to tylko możliwe w ramach fikcji. Skoncentrujmy się na szczególnym – tak od strony formy, jak i treści – komiksie przedstawiającym kulisy serii Liga Niezwykłych Dżentelmenów.
Liga Niezwykłych Dżentelmenów: Czarne Akta jawi się jako komiks nietypowy, wymykający się schematycznym analizom i standardowym skalom wartościowania. Moore, tworząc jedno ze swoich nowszych dzieł, mógł zresztą przypuszczać, że jego odbiór potencjalnie będzie nieco inny niż zazwyczaj. Specyfika takiej recepcji bierze się z formalnej różnorodności tytułu. Oprócz historii obrazkowych w całości znajdziemy także listy, pamiętniki, mapy, przewodniki czy nawet zaginioną sztukę teatralną spisaną ponoć piórem samego Williama Shakespeare’a. Popkulturowy koktajl sporządzony przez Czarownika z Northampton – jak częstokroć bywa nazywany Moore – smakuje wyjątkowo dobrze, pomimo swojej skomplikowanej receptury.
Historia, którą poznamy na nowo
Widzicie kobietę i mężczyznę? Ona – piękna blondynka ubrana w plisowaną spódnicę i brązowy płaszcz. On – flegmatyczny facet przyodziany w zielony prochowiec. Para trzydziestoletnich kochanków żyjących w latach 50-tych XX wieku. Ich rysy twarzy wydają się znajome? Słusznie. Wkrótce przekonacie się, że mają oni bardzo wiele wspólnego z Miną Harker i Allanem Quatermainem – dwójką członków słynnej Ligi Niezwykłych Dżentelmenów.
Pamiętacie zapewne, że grupa powołana do zadań specjalnych przez rząd brytyjski miała strzec Imperium i starać się o zachowanie równowagi na świecie. „Starać się” – to dobre określenie, biorąc pod uwagę fakt, że w skład drużyny wchodziły persony tak różne i osobliwe. Wiemy przecież, że Niewidzialny Człowiek stworzony na kartach powieści Herberta George’a Wellsa istniał naprawdę. Podobnie zresztą jak niebezpieczny duet Doktor Jekyll i Mr. Hyde z książki Roberta Louisa Stevensona, gniewny i genialny podróżnik Kapitan Nemo wykreowany przez Juliusza Verne’a czy nieśmiertelny i tajemniczy hermafrodyta imieniem Orlando znany z kart poniekąd autobiograficznej powieści Virginii Woolf. Fikcyjni bohaterowie? Skądże znowu! To przecież postacie z krwi i kości, które – za sprawą nieokiełznanej kreatywności Moore’a – stanowiły o sile Ligi.
Pięcioosobowy skład drużyny dopełniali, wspomniani już wcześniej, Mina Harker i Allan Quatermain. Była narzeczona pewnego angielskiego agenta nieruchomości, która osobiście unicestwiła Hrabiego Draculę, i podróżnik, który odkrył kopalnie Króla Salomona. Zastanawiacie się pewnie jakim zadaniem została obarczona para kochanków tym razem? Z pozoru prostym – odnalezieniem tak zwanych Czarnych Akt. Treścią dokumentów są fakty poświęcone Lidze Niezwykłych Dżentelmenów. Tajemnica skrywana wewnątrz nich może rzucić nowe światło na wiele spraw związanych z historią, polityką i wydarzeniami na arenie międzynarodowej od zamierzchłych czasów. Przejęciem skradzionych akt zainteresowani są także inni tajni agenci – superszpieg Jimmy i młoda pani Knight, córka londyńskiego przemysłowca. Oboje działają na usługach ludzi, których przeszłość połączana jest z totalitarnym reżimem, a ten – jak dobrze wiemy z kronik – po drugiej Wojnie Światowej opanował Wielką Brytanię.
Słowo i obraz
Alan Moore wreszcie przedstawił nam prawdziwą historię. Przed publikacją albumu zastrzegał on, że będzie to twór inny niż dotychczasowe. Genialny Anglik postanowił zdradzić genezę świata dla odbiorców popkultury dostępnego od 1999 roku, a więc od chwili nawiązania współpracy z angielskim rysownikiem Kevinem O’Neilem, z którym stworzył w duecie wszystkie dotychczasowe tytuły z serii Liga Niezwykłych Dżentelmenów. Ich współpraca artystyczna ponownie okazała się być prawdziwym majstersztykiem.
Praktycznie każda plansza komiksu jest bogatym spojrzeniem na świat. Dokładne rysunki postaci skomponowane w harmonii z otoczeniem nie są jedynym walorem. Jak nie docenić kadrów, które zdradzają tak wiele szczegółów? Przedstawiają one plakaty propagandowe, codzienne zachowania zwykłych ludzi, relacje pomiędzy głównymi bohaterami. Krajobraz naszkicowany przez O’Neila broni się sam w sobie, zaś w połączeniu z umiejętnym wyczuciem scenariuszowej warstwy zyskuje dodatkowo, jako prawdziwy dokument. Na uznanie zasługuje również oddanie realiów – epoki elżbietańskiej, powojennej Anglii, starożytnej Grecji czy Europy epoki oświecenia. O’Neil to także doskonały karykaturzysta uzyskujący świetne efekty za pomocą intensywnych barw i techniki akwareli.
Zniewalająca pomysłowość
Zdziwienie i fascynacja. Chyba takie emocje najczęściej towarzyszą przy lekturze tej kroniki. Czarne Akta to coś znacznie więcej niż komiks. To bardziej eksperyment, w którym zaakcentowane są zainteresowania i talenty Alana Moore’a. Brytyjczyk bardzo udanie bawi się formą: z jednej strony przedstawiając filozoficzno-kosmogeniczny traktat o naturze świata i ingerencji pozaziemskich istot (O pochodzeniu bogów autorstwa Olivera Haddo), z drugiej strony ukazując chociażby manifest utrzymany w nowomowie znanej ze sławetnej powieści George’a Orwella Rok 1984 silnie nawiązujący do samej treści antyutopijnego dzieła.
Jak możemy nie docenić spisanych z pieczołowitością dzienników autorstwa Fanny Hill, słynnej kurtyzany, która z rozrzewnieniem opisuje życie erotyczne XVIII wiecznego Londynu (Nowe przygody Fanny Hill), podróże z Guliwerem czy egzotyczne obyczaje w zaginionym królestwie Tryphemy na wybrzeżu Morza Śródziemnego? Jak nie przyklasnąć z zachwytu w momencie, gdy dowiadujemy się o innych grupach superbohaterów (Najszczerszy rodzaj pochlebstwa) – zarówno tej we Francji, z – między innymi – Arsene Lupinem czy niepokojącym stworem Nyctalopem, jak i tej istniejącej w Niemczech, pod dowództwem doktorów Mabuse i Caligariego?
Nie ma w tym absolutnie żadnego wrażenia iluzoryczności przekazu. Przecież historie zawarte w albumie poznajemy równocześnie z parą głównych bohaterów – Harker i Quatermainem. Taka realistyczna forma transmisji treści tylko wzmacnia unikalność albumu. Proporcje rozkładają się mniej więcej w równym stopniu na literaturę źródłową (listy, dzienniki, notatki, dzięki którym poznajemy działalność Ligi Niezwykłych Dżentelmenów) i główną fabułę, dotyczącą pościgu i wzajemnej walki pomiędzy szpiegami w połowie XX wieku w Londynie. Akcja przypominająca fabułę filmu sensacyjnego – z pościgami, walkami i zgrabnymi dialogami, wśród których zapamiętać możemy szczególnie ten odnoszący się do postaci Jimmego, głównego adwersarza stylizowanego na karykaturę jednej z ikon brytyjskiej popkultury – Jamesa Bonda. A smaczków i nawiązań do filmów, książek i komiksów jest zdecydowanie więcej. Intertekstualna gra Moore’a bawi za każdym razem.
Genialna mistyfikacja
Moore zaczarował realny świat. Stworzył dzieło, które może być traktowane jako samoistne i niepowtarzalne. Źródłowy album traktujący o kulisach serii nosi w sobie znamiona prawdy. Co z tego, że zgodność z rzeczywistością występuje tylko w obrębie fikcji, skoro jawi się ona w tak bardzo interesujący i urzekający sposób? Czarownik z Northampton za sprawą doskonałej znajomości literatury anglosaskiej, popkulturowych nawiązań i – wspólnie z rysownikiem – mistrzowskim operowaniem językiem komiksu, okazał się być genialnym mistyfikatorem pobudzającym wyobraźnię. Ja dałem się zwieść tej fikcji. Nie inaczej będzie z wami. Magia komiksu nieczęsto bywa tak wielka.