Wydawnictwo Czarna Owca opublikowało nowy thriller szpiegowski Marcina Falińskiego. W swojej najnowszej powieści pod tytułem „Obietnica zdrady” uznany autor odsłania kulisy wielkiej polityki, pulsujących namiętności i nieoczywistych spisków. Tropy związane z tajemniczym napadem w warszawskiej kamienicy prowadzą na Ukrainę, na Bałkany i na Bliski Wschód… Zainteresowani? Przeczytajcie specjalny fragment kolejnych przygód Marcina Łodyny! „Obietnica zdrady” jest już w księgarniach, a poniżej przeczytacie początek książki, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Czarna Owca.
Rozdział 1
Warszawa – jesień 2021 roku
Dwudziestoparoletnia kobieta z rozpuszczonymi, gęstymi blond włosami i w ostrym makijażu szła wzdłuż Kruczej. W pewnym momencie zmieniła kierunek marszu i przecięła ulicę w poprzek. Zatrzymawszy się po drugiej stronie, postawiła spory kołnierz w swoim grafitowym trenczu. Sięgający do kolan płaszcz spięty był w talii paskiem z klamrą, która połyskiwała w świetle ulicznych latarni. Kobieta skręciła następnie w prawo, w ulicę Wspólną. W pewnym momencie, nie zatrzymując się, roztrzepała dłonią włosy, aby te częściowo zakrywały jej twarz.
Wysokie nad kolana buty i krótka obcisła sukienka migająca pod połami płaszcza odrzucanymi przez energicznie stawiane kroki podkreślały jej wyzywający wizerunek. Czarny kaszmirowy szal na ramionach opadał swobodnie, wijąc się pod rękawami. Całości dopełniał miarowy stukot obcasów uderzających o betonowe płyty chodnika. Uważny obserwator mógłby dojść do wniosku, że w jej twarzy była jakaś egzotyczna nuta. Że jej uroda nie jest polska ani nawet słowiańska. Ale o tej godzinie, w środku nocy, w tym rejonie miasta nie było osób, które mogłyby dojść do takiego przekonania. Zimna jesienna pogoda nie zachęcała nikogo do spacerów, zwłaszcza że deszcz nieprzerwanie siąpił w Warszawie cały dzień, tworząc gdzieniegdzie wielkie kałuże. Jakiś przypadkowy przechodzień mógłby co najwyżej skonkludować, że dziewczyna wraca z pobliskiego night clubu z występów lub zmierza do jednego ze śródmiejskich hoteli, do czekającego z niecierpliwością napalonego na nią ekskluzywnego klienta. W tej okolicy bowiem widok takiej kobiety nie był raczej czymś niezwykłym.
Doszedłszy do końca mijanego po przeciwnej stronie ulicy gmachu Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi, u wylotu niewielkiej uliczki, dziewczyna nagle przystanęła. Wyjęła z zawieszonej na ramieniu dużej torby paczkę papierosów i nie zdejmując z dłoni czarnych rękawiczek, zapaliła jednego. Rozejrzała się dyskretnie, rozpięła płaszcz i ponownie poprawiła kołnierz. Odczekała chwilę potrzebną na zaciągnięcie się kilka razy papierosem, po czym ruszyła dalej. Teraz szła nieco wolniej, wypuszczając dym wydatnymi ustami pokrytymi grubą warstwą czerwonej szminki. Na wysokości niebieskiej koperty rezerwującej miejsce parkingowe dla osób niepełnosprawnych, rzuciła papierosa na chodnik i zdusiła go podeszwą buta.
Mężczyźni siedzący kilka metrów dalej w granatowym vauxhallu grandland na brytyjskich tablicach rejestracyjnych dostrzegli tę atrakcyjną kobietę już dużo wcześniej, kiedy ta skręciła z Kruczej. Jednak rząd zaparkowanych samochodów nie pozwalał im dokładniej się jej przyjrzeć. Dopiero kiedy zatrzymała się i zapaliła papierosa, mieli ją jak na dłoni. Przynajmniej ci siedzący na przednich fotelach. Nie spuszczali jej z oczu nawet na moment. Intensywnie śledzili wzrokiem każdy jej ruch, każdy gest. Mogłoby się wydawać, że byli w pewien sposób zahipnotyzowani jej całym anturażem tworzącym swoisty nocny spektakl. Brak ruchu samochodowego i przechodniów oraz światła miasta odbijające się w kałużach przydawały sytuacji jakiegoś szczególnego wyrazu, jakiejś tajemniczości połączonej z prowokacyjnym erotyzmem blondynki.
Kobieta coraz bardziej się do nich zbliżała. W końcu minęła ich i nagle przystanęła parę kroków przed bramą przedwojennej, odrestaurowanej kilkanaście lat temu kamienicy. Ujęła w dłoń pasek torby, zsunęła nieco z ramion płaszcz i szal. Podeszła bliżej. Zapukała kilka razy w szybkę drzwi wejściowych osadzonych w bramie. Potem znowu i znowu. Niczym zmęczona po ciężkim dniu pracy, całym ciałem przywarła do przeszklonej powierzchni. Palcem w czarnej rękawiczce powiodła po przyciskach domofonu, zatrzymując się na jednym z nich. Nie nacisnęła go jednak. Płaszcz z szalem jeszcze bardziej zsunął jej się z ramion. Spod głębokiego dekoltu obcisłej sukienki wystawał koronkowy czarny stanik, wyraźnie kontrastujący z bielą nieopalonej części piersi. Znowu zapukała palcami w szybę i przywarła mocniej biustem do zimnego szkła. Jednocześnie zaczęła nerwowo to podnosić do tyłu nogę, to ją opuszczać, stukając przy tym głośno o bruk obcasem zakończonym metalowym flekiem.
Zaspany ochroniarz włączył lampkę biurową stojącą przy monitorze systemu CCTV, wstał zza kontuaru i powoli podszedł do drzwi, przecierając zmrużone oczy.
– Czego pani chce? Proszę stąd odejść! – rzucił, jakby miał już ów tekst przygotowany na tego typu okazje.
– Proszę otworzyć. Please. Pan… counselor Erva Keskin prosił, żebym zostawiła my passport dla niego – mówiła po angielsku z dziwnym, nietypowym akcentem, wplatając w to słowa i całe określenia po polsku. – Counselor Keskin to mój wujek. Please. Będzie panu bardzo wdzięczny za okazaną mi pomoc. On specjalnie jutro przyjdzie do pracy. A teraz jest… out of Warsaw, bo przecież jest weekend. Proszę pana bardzo. Bardzo. Please.
Kobieta wyjęła z torby turecki paszport i przyłożyła okładkę do szyby.
– Proszę pani, pani wie, która jest godzina? Niech pani jutro przyjdzie, skoro pan radca też będzie jutro – negocjował ochroniarz, nie spuszczając jednocześnie oczu z ciała młodej kobiety.
– Wiem, przepraszam. I am sorry. Trochę zabalowałam w Warszawie. Moja matka jest Polką. Jestem u jej rodziny i my passport mi się kończy. Powiedzieli mi tak on airport. Zapomniałam. Jutro wcześnie rano jadę do Św i e r a d ó w – wypowiedziała z trudem. – Do grandmother… do babci. Ona tam czeka na mnie. Ma taki beautiful… piękny drewniany dom. To bardzo daleko, far away za Wrocław. Przez tę fucking pandemia COVID nie widziałam jej już ze dwa lata. Proszę pana bardzo. Please.
Kobieta uśmiechała się, jednocześnie wkładając w paszport pięćdziesięciodolarowy banknot.
– Niech pan tylko weźmie my passport i po południu odda wujkowi, to znaczy counselor Keskin.
Ochroniarz pokręcił głową jakby z dezaprobatą. Takim samym powolnym tempem jak przyszedł, wrócił za kontuar. Po krótkich poszukiwaniach podszedł do drzwi z pękiem kluczy. Zaczął przekładać jeden po drugim. W końcu znalazł ten od drzwi w bramie. Po chwili włożył go do zamka i przekręcił. Niepewnym ruchem lekko uchylił drzwi, wyciągając rękę po dokument. W tym momencie padł głuchy strzał z rewolweru z tłumikiem, który dziewczyna trzymała w dłoni. Potem drugi. Oba pociski dosięgły czoła ochroniarza. Dziewczyna niemal jednocześnie z drugim strzałem popchnęła silnie opadające bezwładne ciało mężczyzny do wewnątrz bramy. Siedzący na przednich fotelach vauxhalla mężczyźni błyskawicznie wyskoczyli z samochodu. Za nimi ruszyła dwójka z tylnej kanapy.
W bramie jeden z pasażerów vauxhalla przejął od zabójczyni rewolwer. Dziewczyna ruszyła szybkim krokiem w kierunku Marszałkowskiej, a napastnicy weszli do budynku i zamknęli drzwi od środka. Jakby na rozkaz dwóch z nich złapało ochroniarza za ręce i nogi, zaciągnęło go za kontuar i posadziło na krześle, opierając zwłoki głową o blat biurka, co miało pozorować, że ten po prostu śpi. Wyłączyli lampkę oświetlającą blat i szklaną przesłonę na kontuarze. Zamknęli drzwi, a pęk kluczy przekazali mężczyźnie z bronią. Potem wyciągnęli z przewieszonych przez ramię toreb mokre szmaty i wzięli się do wycierania śladów krwi na podłodze.
– Le’net be…! Wêran be…! – powiedział pod nosem jeden z czyszczących podłogę.
Wcześniej podciągnął kominiarkę na czoło odkrywając pomazaną czarnym kamuflażem twarz. Zrobił gest, jakby wszystko podeszło mu do gardła i chciało mu się wymiotować. Dotknął się kilka razy dłonią ściśniętą w pięść pod przyciśniętą do klatki piersiowej brodą. Na ten widok drugi ze zmywających podłogę przyłożył palec do ust, dając towarzyszowi znać, aby nic nie mówił, po czym złapał go mocno dłonią za ramię i lekko nim potrząsnął. Coś powiedział spod kominiarki.
– Lêre here…! Li vir nemîne…! – rzucił z przekąsem w odpowiedzi mężczyzna i aby się uspokoić, zaczął powoli liczyć szeptem.
Kiedy doszedł do sześciu, zsunął z powrotem kominiarkę na twarz, kilka razy głęboko odetchnął i wrócił do pracy
Dwaj pozostali napastnicy zaczęli majstrować przy systemie monitoringu. Po chwili wyłączyli kamery CCTV w całym budynku. Złożyli sprzęt do skrzynki i wskazali dwójce kończącej szorowanie podłogi szklane przepierzenie z drzwiami oddzielającymi korytarz bramy od wewnętrznego patio kamienicy.