„Jest to niewątpliwie powieść, w której sam odsłaniam się najbardziej…” – wywiad z Mariuszem Czubajem, autorem kryminału „Krótkie pożegnanie”

UDOSTĘPNIJ

Mariusz Czubaj powraca w mistrzowskim stylu! W swojej najnowszej książce, „Krótkim pożegnaniu”, udowadnia, że znajomość gatunkowych konwencji pozwala na przekraczanie granic oczekiwań! Poznajcie książkę, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Znak Crime. Czym są literackie linie Mariusza Czubaja? Co łączy Chandlera, warszawską Pragę i jazz? O tym właśnie, między innymi, rozmawiamy z autorem. Zapraszamy do lektury – zarówno wywiadu, jak również książki, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Znak/Znak Crime.

Marcin Waincetel: „Krótkie pożegnanie” to w pewnym sensie list miłosny do Chandlera, ale też bardzo świadoma i niezwykle udana próba przeszczepienia schematów czarnego kryminału na współczesny grunt i polskie realia. Proszę powiedzieć, co stanowiło właściwy impuls do stworzenia książki.

Mariusz Czubaj: Raz zdarzyło mi się, że napisałem książkę z miłości do muzyki. Oraz lat sześćdziesiątych. Tak było w przypadku „Około północy”. Nigdy natomiast nie napisałem powieści z miłości do pisarza, jakkolwiek to prawda, że kryminał noir jest tą stylistyką, która jest mi najbliższa, natomiast o Raymondzie Chandlerze zwykłem mawiać, że mam klęcznik i modlę się doń codziennie. Dlaczego? Bo czarny kryminał daje świat o należytej gęstości i zawiesistości, w te obrazy wpisany jest pewien fatalizm, no i ponadto tam nikomu się nigdzie nie spieszy. Lubię taką prozę slow, pewno sam takową piszę. Zaś „Krótkie pożegnanie” jest powieścią-córką „Około północy”: bohaterem jest syn kontrabasisty z tamtej książki, znów mamy warszawską Pragę, tyle że nie w 1969, a w 2023 roku… Chciałem napisać ciąg dalszy, więc taki, może nieco pokrętnie, napisałem.

No właśnie – Błażej Janczar, kiedyś policjant, który aktualnie handluje winylami na warszawskiej Pradze, to postać unikatowa. Emocjonalnie niejednoznaczna, z którą stosunkowo łatwo jest współodczuwać, choć prawdziwy charakter poznaje się z czasem. A czy Mariusz Czubaj pamięta w jakich okolicznościach poznał się z Janczarem? Skąd wziął się pomysł na tak zdefiniowaną (poprzez traumę z przeszłości i szukanie wewnętrznego spokoju) postać?

Chciałem stworzyć postać, której dotychczas nie udawało mi się napisać: bohatera kruchego, wycofanego, o którym ktoś powiedział, że to „mistrz uników” i to całkiem trafne określenie. Takiego, który działa, bo… Bo już nie może nic nie zrobić. A czy coś go łączy ze mną poza lekami na nadciśnienie i miłością do zwierząt? Ano na przykład to, że obu nas cechuje coś, co nazwałbym podprogową mizantropią. Nie przepadamy za rodem ludzkim, za naszymi rodakami, za rodzinnym niedzielnym rosołkiem. Jakoś tak mamy.

Odpowiednie stopniowanie napięcie, rozłożenie akcentów dramaturgicznych, praca na charakterach postaci… Co było dla Pana najtrudniejszą, a co najbardziej satysfakcjonującą częścią pracy nad „Krótkim pożegnaniem”?

To jest niewątpliwie powieść, w której sam odsłaniam się najbardziej. Nie wiem, czy powinno się tak pisać, no ale sam tak chciałem. I pewnie więcej już tego nie zrobię między innymi dlatego, że koszta emocjonalne są całkiem wysokie. Obrazowanie świata – wracam do mojej Pragi – którego niedługo już nie będzie, też nie jest łatwe i raczej posępność przywodzi. A satysfakcja? Pewno jak zwykle: że raz jeszcze wraz z ostatnią poprawką w tekście udało się dopłynąć do brzegu. Przy kolejnej książce znów pojawią się obawy, czy i tym razem się uda.

Brutalizm czy zagadki, praca nad emocjonalną formą czy skupienie się na charakterze postaci? W jaki sposób język kryminału definiuje Mariusz Czubaj? Bo znany jest Pan z intertekstualnych odniesień, a antropologiczne zaplecze i zmysł do obserwacji sprawiają, że – nie tylko „Krótkie pożegnanie” można odczytywać również poza konwencją kryminalną.

No tak mówią, że wyczulenie na detal, obrazki współczesności wzięte z ulicy czy baru są jakąś tam moją specjalnością. Przede wszystkim jednak trzeba pracować nad takim elementami, które nadają  literaturze niepodrabialny sound. Są pisarskim liniami papilarnymi. Mam nieskromne wrażenie, że z zastępu innych pisarzy parających się kryminałem, wyróżnia mnie jakiś zestaw cech: coś co można nazwać oldskulowością, pewien typ ironii, dystansu do świata i humoru, może dla niektórych przaśnego, ale jednak, dygresyjność niekoniecznie powiązana z głównych tokiem zdarzeń, atmosfera i niespieszność, o której mówiłem.

Jakim wartościom w pracy twórczej hołduje Mariusz Czubaj? A jakie wartości są dla Pana bliskie jako czytelnika? Być może są to punkty styczne. Innymi słowy pytam, oto w jaki sposób definiuje Pan opowieści spod znaku konwencji zbrodni, a także literaturę popularną w ogólnym ujęciu. I nad czym obecnie Pan pracuje?

Staram się pisać literaturę. Chcę żeby, po pierwsze, były to dobre powieści. Dopiero w następnej kryminały. Takie na jeden uczciwy wieczór. I tak też sobie dobieram autorki i autorów, aby nie czuć się z nimi jak w składzie identycznych towarów. Od czasu do czasu się zachwycam, niedawno Nocą szpilek – przecudowną powieścią peruwiańskiego pisarza Santiago Roncagliolo. Zaś jeśli chodzi o moje plany to proszę pozwolić mi zachować pewną tajemniczość. Powiem tak: chodzę, rozglądam się, węszę. Na razie tyle.

Książka „Krótkie pożegnanie” ukazała się nakładem Wydawnictwa Znak/Znak Crime.

spot_img
0FaniLubię
0ObserwującyObserwuj
0ObserwującyObserwuj
- Advertisement -spot_img