Czy panujemy nad swoim przeznaczeniem, czy jakaś niewidzialna siła steruje naszym losem? „Władcy umysłów” to świetny thriller z udziałem Matta Damona jako człowieka, któremu dane jest ujrzeć przyszłość zgotowaną mu przez Los. Przyszłość, której nie akceptuje i którą postara się zmienić wbrew poważnym ostrzeżeniom wysyłanym przez strażników Losu.
Od śmierci Philipa Kindreda Dicka minęło dokładnie trzydzieści lat. Upływ czasu nie spowodował bynajmniej znaczącego spadku zainteresowania jego literackim dorobkiem. Wręcz przeciwnie – publikacje amerykańskiego twórcy odkrywane są wciąż na nowo, stając się kanwą dla kolejnych dzieł artystycznych – najczęściej obrazów filmowych. Podobnie jest z „Władcami umysłów”, filmem wyreżyserowanym przez George’a Nolfiego, a zainspirowanym opowiadaniem „The Adjustment Team”.
Polityczna kariera Davida Norrisa (Matt Damon) rozwija się w szybki i efektowny sposób. Dzięki zdobyciu pewnej popularności charyzmatyczny, młody mężczyzna postanawia wyznaczyć sobie ambitny cel – wygrać nadchodzące wybory do senatu USA, spełniając w ten sposób swoje dziecięce marzenie. Wykonać założenia ustanowione we własnym planie na osiągnięcie sukcesu. Zrządzenie losu powoduje, że na jego życiowej drodze pojawia się czarująca tancerka baletowa, Elise Sellas (Emily Blunt). Dwójkę bohaterów połączyła klasyczna miłość od pierwszego wejrzenia. Zauroczenie mające być dopiero początkiem dla ich szczęśliwych, wspólnych chwil, tak naprawdę może oznaczać przekleństwo. Dodatkowo za sprawą kompromitujących materiałów fotograficznych komplikuje się sytuacja zawodowa Norrisa.
Życie obojga zaczyna być w niebezpieczeństwie, gdy osobą głównego bohatera zaczynają interesować się tajemniczy agenci. Kim są nieznajomi? Czy dwójce kochanków uda się być razem? Wreszcie – kto w istocie kontroluje nasze życie i według czyjego planu żyjemy? Czy miłość okaże się najsilniejszym uczuciem, które ma istotny wpływ na kształt naszej egzystencji?
George Nolfi stworzył film będący ciekawą próbą zmierzenia się z tematem dotyczącym szczęścia jednostki, uwikłanej w relacje pomiędzy życiem prywatnym a publicznym. Naturalnie, że można odnaleźć w tej produkcji coś z pytań stawianych przez Dicka na temat lęków i fobii, strachu przed zewnętrznym światem naznaczonym siecią intryg czy tajną działalnością agenturalną, która paraliżuje ludzkie życie.
Pewnym problemem jest jednak wkomponowanie tych – bądź co bądź – interesujących zagadnień w formułę melodramatycznego kina powiązanego z filmem akcji i elementami fikcji naukowej. W efekcie tego zabiegu na dalszy plan schodzą tematy stricte dickowskie, będące przysłonięte przez motyw miłości dwójki głównych bohaterów. Nie traktowałbym jednak tego jako wielkiej wady obrazu, a raczej zamierzonego pomysłu na takie ujęcie problematyki zawartej w utworze. W tym szaleństwie jest metoda.
Mimo tego, że film nie został niestety pozbawiony pewnych scenariuszowych nieścisłości to „Władców umysłów” należy uznać za udany wytwór. Widać autentyzm w grze tak Matta Damona jak i Emily Blunt. Filmowi kochankowie nadają właściwą dynamikę sensacyjnym wydarzeniom w filmie. Nieco słabiej wypadają postacie czarnych charakterów. Przedstawione jako agenci odziani w eleganckie garnitury z szykownymi kapeluszami na głowie, przypominają groteskowe wyobrażenie o tym, jak wyglądają szpiedzy będący na usługach obcego imperium. Walorem obrazu jest również jego strona techniczna – sprawny montaż i atrakcyjna praca operatora przy ukazywaniu kolejnych zakątków Manhattanu.
„Władcy umysłów” wydają się być kolejną amerykańską produkcją, która oprócz widowiskowej akcji stawia też na niejednoznaczną fabułę i miejscami naprawdę intrygujący pomysł. Wizja jakoby nasz los został od początku do końca kierowany przez swoistą grupę trzymającą władzę może przerażać.