„Funny Games” – okrutny żart, z którego nikt się nie śmieje – jeden z najbardziej przewrotnych thrillerów w historii kina

UDOSTĘPNIJ

Gdy myślimy o gatunku home invasion (wtargnięcie do domu), przed oczami mamy zazwyczaj ustalony schemat: niewinna rodzina, brutalni napastnicy, walka o przetrwanie i wreszcie – upragnione, okupione krwią zwycięstwo ofiar, które daje nam, widzom, poczucie sprawiedliwości. Michael Haneke, austriacki mistrz kinowego dyskomfortu, bierze ten schemat na celluidową taśmię, gniecie go w kulkę i rzuca nam prosto w twarz…

„Funny Games” (zarówno oryginał z 1997 roku, jak również amerykański remake z 2007) nie stanowi bynajmniej wyłącznie filmu o przemocy. Jest to historia o narodzinach zła, przekraczaniu granic wrażliwości. Co więcej, tak naprawdę to perwersyjna gra, w której stawką nie jest życie bohaterów, ale sumienie widza. Niezapomniany klasyk z lat 90. jest ponownie dystrybuowany w kinach za sprawą starań Velvet Spoon!

Domowa inwazja na nasze przyzwyczajenia

Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda znajomo. Zamożna rodzina, dom nad jeziorem, urlopowa sielanka. A potem pukanie do drzwi. Peter i Paul – dwaj młodzi mężczyźni w nieskazitelnie białych strojach tenisowych i białych rękawiczkach. Proszą o jajka. Są uprzejmi, wręcz przesadnie grzeczni.

To właśnie w tej uprzejmości Haneke ukrywa największą grozę. Nie ma tu masek, krzyków czy chaosu typowego dla slasherów. Jest chłodna, biurokratyczna wręcz precyzja. Reżyser usypia naszą czujność, by za chwilę zacisnąć pętlę. Ale to nie sadyzm oprawców jest tu najciekawszy, lecz rola, jaką Haneke przypisuje nam – publiczności.

Reżyser – trzeci oprawca w białych rękawiczkach

Tak naprawdę interpretacyjnym kluczem do zrozumienia seansu „Funny Games” jest uświadomienie sobie, że Michael Haneke nie stoi za kamerą jako bezstronny obserwator. On jest trzecim wspólnikiem Petera i Paula. Przynajmniej w sensie czysto symbolicznym.

W konwencjonalnym kinie reżyser zawiera z widzem pakt: „Przestraszę cię, ale na końcu dam ci satysfakcję”. Haneke zrywa tę umowę. Reżyser bawi się naszymi oczekiwaniami dokładnie tak samo, jak filmowi oprawcy bawią się swoimi ofiarami – Anną, Georgiem i ich synem.

Nieczęsty to przypadek w kinie, gdy antagoniści są świadomi bycia w filmie. Paul wielokrotnie burzy „czwartą ścianę”. Puszcza oko do kamery. Pyta nas wprost: „Myślicie, że mają szansę przeżyć? Jesteście po ich stronie, prawda?”. To pytanie jest oskarżeniem. Haneke mówi nam: „Siedzisz tu i oglądasz cierpienie tych ludzi, czekając na akcję. To ty napędzasz to widowisko”. Jesteśmy zakładnikami własnej ciekawości.

Tak naprawdę Haneke stworzył anty-thriller. Bezkompromisowy film, który jest perfekcyjnie zrealizowany, świetnie zagrany i trzymający w napięciu, a jednocześnie zaprojektowany tak, by wywołać w widzu frustrację i poczucie winy.

Zabawa konwencjami – przewrotne założenia

Haneke igra z konwencjami kina, nawiązując do klasycznych thrillerów i horrorów. Jednak robi to w sposób przewrotny, podważając oczekiwania widza. Przemoc przedstawiona jest w sposób chłodny, z chirurgiczną precyzją, natomiast spektakl zbrodni generuje niesamowite emocje wśród odbiorców, którzy wielokrotnie wystawiani są na przeszywające dreszcze obrazy…

Niezapomniana historia wyreżyserowana przez Michaela Haneke już wkrótce w polskich kinach za sprawą Velvet Spoon! Oryginalna, austriacka wersja w reżyserii Michaela Haneke w kinach już od 14 listopada!

spot_img
0FaniLubię
0ObserwującyObserwuj
0ObserwującyObserwuj
- Advertisement -spot_img