„Wiosna” to pierwszy tom tetralogii „Cztery pory zbrodni”. Stworzeniem absolutnie nieoczywistej powieści zajął się jeden z najbardziej tajemniczych autorów na polskim rynku książki. Pod pseudonimem Michał Ritter ukrywa się bowiem ekspert w dziedzinie terroryzmu i sekt religijnych, znawca Dalekiego Wschodu. Przez wiele lat pracował w dyplomacji. Pisarz, dziennikarz i tłumacz. Autor kilkudziesięciu książek, wielokrotnie nagradzany i wyróżniany. Co stanowiło motyw wyjściowy do stworzenia zbrodni? W jaki sposób tworzy się kryminalny suspens? Jakie będą kolejne odsłony „Cztery pory zbrodni”?
O tym właśnie, między innymi, porozmawialiśmy z autorem powieści „Wiosna”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Media Rodzina Kryminalnie.

Marcin Waincetel: Ceniony autor, który na swoim koncie posiada kilkadziesiąt książek, twórca o ugruntowanej pozycji, doświadczony i świadomy… co w takim razie zdecydowało, że zaczął Pan pisać pod pseudonimem Michał Ritter? Czy to forma artystycznego odcięcia, czy też świadoma próba stworzenia nowej relacji z czytelnikiem, nieobciążonej poprzednim dorobkiem?
Michał Ritter: Gdy rozpoczynałem pierwszy tom, byłem krótko po ukończeniu kilkusetstronicowej powieści historycznej, nad którą pracowałem blisko trzy lata. Uznałem, że nadszedł czas na radykalną zmianę tematu i gatunku. A w ślad za tym – również tożsamości. Jest jeszcze jeden powód. Jako Michał Ritter mogę śmielej zapuszczać się na ścieżki, które wcześniej badałem z większą ostrożnością.
Jedna kwestia została wyjaśniona. Porozmawiajmy zatem o motywie… Pański dorobek jako nagradzanego autora jest znaczący, co podkreśla się w notkach biograficznych i informacjach wydawnictwa. Czy mógłby Pan wskazać jedną, kluczową lekcję wyniesioną z wcześniejszej aktywności zawodowej, która okazała się absolutnie niezbędna do stworzenia tak realistycznej i wielowarstwowej intrygi w „Wiośnie”?
Pewnego dnia kolega zajmujący się monitoringiem mediów audiowizualnych zawołał mnie do swojego pokoju. Był wyraźnie poruszony. Chwilę później staliśmy razem przed ekranem telewizora, wpatrzeni w transmisję na żywo z CNN. Był 11 września 2001 roku. Górne piętra Wieży Północnej spowijał już dym i ogień, gdy na naszych oczach w Wieżę Południową uderzył drugi samolot. Takie obrazy zostają w pamięci na zawsze.
Jednostka GROM, która istniała już od ponad jedenastu lat, po 11 września zyskała większe znaczenie operacyjne w ramach współpracy z NATO i USA. Brała udział w misjach w Iraku i Afganistanie, wspierając działania antyterrorystyczne, a jej międzynarodowa renoma rosła. Gdy przystępowałem do pisania pierwszego tomu Czterech pór zbrodni, miałem przed oczami obraz walących się wież – i wiedziałem, że bohaterem tetralogii musi być operator GROM-u, którego decyzję o wstąpieniu do jednostki naznaczyły wydarzenia z 11 września.
Echo zagrożenia w „Czterech porach zbrodni” jest zresztą wyjątkowo donośne… tak w skali mikro, jak również makro. Trzeba przyznać, że Warszawa w „Wiośnie” stanowi nie tylko społeczno-geograficzne tło, ale jest też pełnoprawną częścią intrygi. Jak udało się Panu połączyć bardzo dynamiczną akcję z tak szczegółowym i wielowymiarowym zobrazowaniem stołecznego miasta?
Warszawa w powieści nie pełni roli tła ani teatralnej dekoracji – jest jednym z bohaterów. Posiada swoją przeszłość, wyrazisty charakter, a jako „żywy” organizm pozostaje wielowymiarowa. Wymagająca, lecz lojalna; czasem kapryśna, czasem krnąbrna – ale nigdy nijaka. To przestrzeń silnych kontrastów, które starałem się oddać, wprowadzając do fabuły przedstawicieli różnych grup społecznych.
Szczególnie charakterystyczne pod tym względem jest Powiśle, które w ostatnich latach stało się miejscem ich intensywnego nawarstwienia, dlatego właśnie tam osadziłem większą część akcji. Kontrasty rodzą napięcia, napięcia wyzwalają emocje, a te prowadzą do ścierania się ludzkich charakterów – trudno o lepsze tło dla powieści kryminalnej.

Przewodnikiem po tym świecie jest Hubert Rajcher. W recenzjach coraz częściej pojawiają się porównania do Jacka Reachera, czyli kultowego bohatera Lee Childa – dotyczy to zarówno wojskowego doświadczenia, jak i charakteru (były wojskowy, inteligentny, wyszkolony, przeżywa traumę, brak stałego miejsca zamieszkania, pomaga słabszym).
Rajcher przemawia do zbiorowej wyobraźni być może dlatego, że w pewnym sensie jest jednym z nas. Daleko mu do superbohatera – zna swoje ograniczenia, jak każdy śmiertelnik. A jednak, świadomy własnej wartości, potrafi podjąć każde uzasadnione ryzyko. Tym, co czyni go wyjątkowym, jest nie tylko zestaw nabytych umiejętności, lecz także stan umysłu, który pozwala mu je wykorzystać w każdej sytuacji.
W przeciwieństwie do Reachera, Rajcher pozostaje wiarygodny – zarówno mentalnie, jak i fizycznie. Sam jestem fanem Jacka, ale postrzegam go raczej jako herosa rodem z rzymskiej mitologii, niż człowieka z krwi i kości. Idę o zakład, że Lee Child puszcza do nas oko, gdy pisze, że Reacher miał biceps wielkości piłki do koszykówki, choć przez całe życie nie spędził nawet godziny na siłowni.
Rajcher jest byłym oficerem GROM-u. Zastanawiam się zatem, jaki rodzaj researchu technicznego i wojskowego przeprowadził Pan, aby tak wiernie i wiarygodnie oddać w książce specyfikę działania, sprzętu, a także psychologię i traumę byłego komandosa?
Przeczytałem chyba wszystkie dostępne książki napisane przez byłych operatorów GROM-u i odsłuchałem dziesiątki rozmów, w których dzielą się wspomnieniami ze służby oraz opowiadają o etapach selekcji, jakie musi przejść każdy kandydat. Kiedy się ich słucha i ogląda, uderzają dwie rzeczy: są niezwykle skromni i na pierwszy rzut oka niczym się nie wyróżniają. Nie mają bicepsów wielkości piłki do koszykówki – z całą pewnością raczej by im przeszkadzały, niż pomagały w wykonywaniu zadań.
Właśnie, zadania… Proszę powiedzieć o tym, co stanowiło dla Pana największe wyzwanie, a co przyniosło najwięcej satysfakcji w czasie pracy nad „Wiosną”. Jaki jest Pański system zarządzania tak skomplikowaną architekturą fabuły?
Zaczynam od uchwycenia całości – próbuję dostrzec pełen obraz układanki, którą tworzę. Potem ją świadomie „rozsypuję”, by ułożyć na nowo, tak dopasowując elementy, by obraz wyłaniał się stopniowo. Czasem, dla zmylenia tropu, celowo dobieram puzzle błędnie. Trzymam się zasady, że więcej nie zawsze znaczy lepiej – nie piszę wszystkiego, co wiem, lecz udostępniam tylko te informacje, które są niezbędne dla kształtu i spoistości fabuły.
Największą satysfakcję daje mi chwila, gdy wymyślony bohater zaczyna mówić własnym językiem i staje się niezależnym, rozpoznawalnym bytem. Gdy z papierowego szkicu wyłania się postać wielowymiarowa – z temperamentem, rytmem, wewnętrzną logiką. Nie prowadzę jej już za rękę; ona sama wybiera drogę, czasem wbrew moim intencjom.
Bytów w powieści jest jednak więcej. Duet komisarz Anny Zaspy i Huberta Rajchera jest ważną częścią fabularną. Ich relacja balansuje na granicy zaufania i niechęci.
Chciałem, by czytelnik śledził rozwój historii z udziałem dwójki bohaterów tak, jakby oglądał ją na kinowym ekranie – na żywo, bez wiedzy o tym, co wydarzy się dalej. By sam zachodził w głowę, dokąd to wszystko zmierza. Uznałem, że warto doprowadzić do sytuacji, w której zacznie kibicować Zaspie i Rajcherowi, mając nadzieję, że z czasem połączy ich coś więcej, niż służbowe relacje.

Tytuł cyklu – „Cztery pory zbrodni” – sugeruje, że każda część (Wiosna, Lato, Jesień, Zima) będzie miała swoją specyfikę i symbolikę. W jaki sposób „Wiosna” (z jej konotacjami nadziei, odrodzenia, ale i niestabilności) wpłynęła na ton i tematykę pierwszej części? Czy możemy spodziewać się, że kolejne tomy będą celowo wykorzystywać symbolikę pór roku do kształtowania atmosfery powieści?
Pory roku to uniwersalny rytm – pełen przemian, rytuałów i ukrytej symboliki. Człowiek, jako część tego cyklu, nieuchronnie poddaje się jego prawom. To doskonała matryca dla kryminalnej opowieści. Pragnąłem, by każda pora niosła ze sobą odrębny nastrój – taki, który nie tylko popycha akcję naprzód, ale też odbija wewnętrzne metamorfozy bohaterów. Bo nie chodzi tu wyłącznie o pejzaż – lecz o to, co dzieje się pod jego powierzchnią.
Wiosna. Powszechnie kojarzona z budzeniem się do życia i radością, w rzeczywistości staje się tłem dla powoli rozkręcającego się danse macabre – gdy śmierć przedwcześnie ścina nowe życie.
Lato. To czas zbierania plonów – i tak też będzie w tomie drugim, choć w wymiarze metaforycznym: winowajca zbiera owoce własnych czynów sprzed lat.
Jesień. Ma dwa oblicza – złota i wielobarwna, bez ostrzeżenia przybiera swoją drugą postać: mroczną, słotną, ponurą, z wcześnie zapadającą nocą i cieniami snującymi się nad miastem. Podobnie jest z ludzką naturą.
Zima. Ledwo pierwszy śnieg przykryje brudy jesieni, świat wydaje się na nowo przyjazny. Ale śnieżny puch topnieje, odsłaniając brudną breję. Nadchodzi czas „oczyszczenia” – ukryte winy i skrywane zamiary wychodzą na światło dzienne.
Interesujący harmonogram naturalnego porządku zbrodni… Z informacji prasowych wyczytać można, że Pana doświadczenie charakteryzuje się m.in. jako „eksperta w dziedzinie terroryzmu i sekt religijnych, znawca Dalekiego Wschodu”. Czy w kolejnych tomach cyklu możemy spodziewać się, że te obszary Pańskiej specjalizacji znajdą równie mocne odbicie w fabule, co wojskowe tło w „Wiośnie”?
W części drugiej (Lato) pojawi się istotny wątek powiązania świata dyplomacji ze światem wywiadu. W kolejnym tomie (Jesień) akcja toczyć się będzie również w jednym z krajów Ameryki Łacińskiej (kartele narkotykowe i handel ludźmi). Co będzie w Zimie? Ta literacka „zima” jest jeszcze dość odległa, ale według wstępnych planów, naznaczy ją tematyka terroryzmu.

„Wiosna” pozostawia elektryzujące wrażenie w pamięci czytelnika. Lektura, która budzi emocje, prowokuje pytania… a przecież to dopiero pierwsza odsłona „Czterech pór zbrodni”! W jaki sposób tworzy Pan literackie zaproszenie dla odbiorców?
Niedopowiedzenie i zawieszenie użyte jako technika suspensu. Między innymi w ten sposób zachęcam czytelnika, by sam starał się wypełniać napotkane luki i odgadywał motywacje bohaterów. Pozwalam, by czasem wiedział więcej niż bohaterowie powieści. I trzymam się zasady, że wymowny obraz zawiera więcej treści niż długi opis – czytelnik ma szansę dopisać sobie resztę, dzięki czemu bardziej się angażuje.