„Warszawa jest dla mnie tworem wielowarstwowym…” – wywiad z Dariuszem Gizakiem, autorem kryminału „Wolta”

UDOSTĘPNIJ

Dariusz Gizak w „Wolcie” zabiera nas w wyjątkowo mroczną, ale równie fascynująca podróż po Warszawie. Stołeczne miasto staje się dla czytelników tłem dla skomplikowanej intrygi, w której odcienie moralności mienią się w szarych, rozmytych barwach… Autor, wykorzystując swoje bogate doświadczenie jako były oficer policji, z precyzją oddaje realia pracy detektywa i środowisk przestępczych. „Wolta” to kryminał inspirowany prawdziwymi wydarzeniami. Gizak serwuje czytelnikowi historię pełną mroku, tajemnic z przeszłości, w której równie interesująca jest sensacyjna akcja, jak również obyczajowe tonacje – obraz współczesnej Warszawy.

Jaka jest cena prawdy? Ile można zaryzykować, aby zdobyć zaufanie drugiego człowieka? „Wolta” to zrealizowana z pasją opowieść o zbrodni, której najbliżej jest do czarnego kryminału i historii policyjnej. O tym właśnie, między innymi, rozmawiamy z twórcą książki. Powieść ukazała się nakładem wydawnictwa Media Rodzina/Gorzka Czekolada.

Marcin Waincetel: Warszawa w „Wolcie” to niemalże żywy organizm. Wielobarwny, różnorodny, zmieniający się na przestrzeni fabuły… nasycony zbrodnią i sekretami. Proszę powiedzieć, co stanowiło właściwy impuls do stworzenia historii zapisanej w Pańskim kryminale.

Dariusz Gizak: Zbierając materiały do publikacji w miesięczniku „Detektyw” wielokrotnie trafiałem na historie, w których rozwiązania dokonywały się poprzez osoby spoza służb, samodzielnie starające się rozegrać jakąś grę. Zdarzało się, że czasem wbrew działaniom służb. I chyba możliwość pokazania z czym musiały zmierzyć się takie osoby była pierwszym bodźcem do opisania mojej historii w takim kształcie. Wyobraźmy sobie na przykład, że ktoś zgłasza w komendzie fakt ukłucia go w tramwaju igłą ze strzykawki i wstrzyknięcia nieznanej substancji. Jak zareaguje policja? Najczęściej będzie to „Oho… czyli następny, co go kosmici podsłuchują.” I człowiek zostaje sam z sytuacją, która ogromnie go przerasta.

Nie da się ukryć, że miasto w Pana powieści – na wzór klasycznych historii spod znaku noir i czarnego kryminału – nie jest jedynie tłem, lecz aktywnym bohaterem, niemym świadkiem wydarzeń. Czy mógłby Pan podać przykłady sytuacji z „Wolty”, w których miasto wywiera bezpośredni wpływ na bieg akcji lub psychikę postaci? Oczywiście, wszystko zaczyna się od Dworca Centralnego…

Warszawa jest dla mnie takim tworem wielowarstwowym. Rzeczy dzieją się w zależności, w której warstwie przebywasz i jak przebywasz. Chociażby początek „Wolty” na Centralnym. Gdyby Kowalik tylko przeszedł przez dworzec, jak zwykły podróżny, nic by się nie wydarzyło. Wystarczyło jednak, że wszedł na antresolę, zatrzymał się, a potem popatrzył z góry, aby od razu stać się świadkiem zdarzenia, następnie zaś jego uczestnikiem. Podobnie w galerii, jeśli przysiądziemy sobie zamiast biec od sklepu do sklepu, to zobaczymy na przykład jak ekspedientki z różnych sklepów przynoszą sobie nawzajem kawę. Po jakimś czasie zobaczymy ochroniarzy i ich relacje z personelem sklepów. No dobra, ja zobaczę dilera idącego do klienta, czy kieszonkowców albo innych złodziei, ale do tego trzeba już wprawy. Ale to wszystko pod warunkiem, jeśli zatrzymamy się na chwilę w odpowiednim miejscu. Z reguły nie zdajemy sobie sprawy z takich rzeczy. Płyniemy w swojej warstwie i swoim tempem.

Przez wiele lat pisał Pan do „Detektywa”, rejestrując tym samym fakty, a zatem prawdę. „Wolta” również bazuje na prawdziwych wydarzeniach, choć naturalnie jest zabarwiona elementami fikcyjnymi. W jednym z wywiadów przyznał Pan zresztą, że intryga stanowi splecioną mozaikę wydarzeń, których był Pan świadkiem, albo pracował Pan na podobnych sprawach… zastanawiam się zatem, jakiego kluczu użyto przy pisaniu powieści?

Podstawowym problemem była mnogość zdarzeń, z którymi miałem do czynienia, lub brałem w nich udział i konieczność ich selekcji. To naprawdę nie był łatwy wybór. I musiałem jeszcze wybrać zdarzenia, w które Czytelnik uwierzy, że faktycznie mogły mieć miejsce. Naprawdę jest wiele historii, które zdarzyły się w Warszawie, a nikt by nie dał wiary, że tak było. Gdybym opisał je w tej książce, wyśmiano by je jako nieprawdopodobne. Drugim problemem było opisanie zdarzeń w sposób, powiedzmy, przyjazny dla Czytelnika. Musiałem bardzo uważać na rzeczy, które dla mnie są oczywistością, a dla innych osób mogą stanowić tajną wiedzą poznawaną tylko przez studentów kryminologii, w dodatku na którymś kolejnym roku studiów… To nie jest łatwe.

Kowalik, centralna postać „Wolty”, to facet z konkretnym zestawem umiejętności, ale również cech psychologicznych, którego można zdefiniować w następujący sposób były komandos, oficer operacyjny, człowiek zdyscyplinowany i skuteczny. Ile jest w nim z Dariusza Gizaka? Albo inaczej – czy prywatnie mógłby się Pan zaprzyjaźnić z kimś pokroju Kowalika?

Myślę, że nieuchronnie każdy autor oddaje swojemu bohaterowi jakieś cechy, które można by uznać za jego. 

Z kimś takim, jak Kowalik świetnie by się współpracowało, ale zaprzyjaźnić się byłoby trudno. Taki ktoś naprawdę niewielu osobom ufa. I zaprzyjaźnianie się na pewno trwałoby bardzo długo. To trochę tak, jak próbować pogłaskać jeża. Można. Ale trzeba go oswoić, nie wystraszyć i poczekać aż położy kolce.

Chciałem pokazać, że w Jacku Kowaliku pozostał system motywacyjny z porządnego szkolenia  z czasów, kiedy pracował w Policji i kiedy policjant nie bał się interweniować i dominował nad przestępcami.

Zastanawiam się, jak wyglądał Pana proces twórczy przy pisaniu „Wolty”? Co stanowiło dla Pana największy rodzaj wyzwania, a co przyniosło najwięcej satysfakcji w czasie realizacji książki?

Przy pisaniu „Wolty” były momenty, w których ręce na klawiaturze nie nadążały za zapisywaniem akcji. Tak było w przypadku tych elementów tej układanki, w których brałem bezpośredni udział, lub doskonale je znałem. I to były świetne chwile. Zdarzały się jednak dni trudne, kiedy próbowałem pisać coś „Bo trzeba napisać” i następnego dnia ze wstydem kasowałem napisany tego dnia tekst, bo się do niczego nie nadawał. Nie była to jednak dla mnie żadna nowość. Tak miewałem już przy pisaniu publikacji prasowych. I to jest chyba najtrudniejsze w pisaniu. Jeśli ma powstać coś dobrego, to na siłę się nie da….

Czy są jacyś autorzy kryminałów lub thrillerów, którzy w mistrzowski sposób osadzają swoje historie w konkretnych realiach miejskich, a których twórczość stanowiła dla Pana punkt odniesienia podczas pisania „Wolty”?

Na temat pisania w odniesieniu do innych autorów dostałem kiedyś jedyną słuszną radę od osoby, która wiele zmieniła w moim życiu, czyli od śp. Krzysztofa Krauze. Znając moje próby pisarskie i poszukiwania w tym kierunku, powiedział mi kiedyś „Nikogo nie naśladuj. Nawet nie próbuj. Pisz po swojemu i albo to się Czytelnikom spodoba, albo daj sobie z tym spokój i zajmij się czymś innym. Chcesz spędzić życie udając kogoś, kim nie jesteś?”. I na koniec tego spotkania poszliśmy do księgarni i pokazał mi „Millennium” Larssona jako przykład kogoś, kto właśnie pisał po swojemu. Kupiłem wtedy pierwszy tom „Millennium”. Mam go do dzisiaj i pozostałe kupione później również. Oczywiście potem poznałem wielu innych autorów, którzy pisali na swój niepowtarzalny sposób, ale pierwsze czytanie „Millennium” bardzo zapadło w mojej pamięci. Dzięki Krzysztofowi miałem też niepowtarzalną możliwość poznania takich sław polskiego kina jak Juliusz Machulski, Marek Piwowski czy Krzysztof Szmagier. Planowaliśmy wówczas ekranizację książki „Byiłem w ZOMO”. I chociaż z tej ekranizacji nic nie wyszło, to każde z tych spotkań trzymam głęboko w pamięci i każde było dla mnie bardzo ważne.

Proszę powiedzieć, jakich wartości szuka Pan w literaturze? Zarówno jako czytelnik, jak również twórca. I jak w tym kontekście można interpretować „Woltę”?

Myślę, że literatura od zawsze miała do odegrania rolę krzewicielki pozytywnych wartości. I nawet opisując zdarzenia w konwencji kryminału czy thrillera można pokazywać pozytywne postawy i zachowania. Zwłaszcza, że w rzeczywistości ich nie brakuje. Chociażby takich jak policjant Andrzej Struj, który nie zawahał się aby interweniować czy ostatnio strażnik na uczelni i SOP-owiec, którzy poskromili groźnego furiata. Jestem przekonany, że można zafascynować Czytelnika nie tylko makabrycznymi opisami, ale także na przykład siłą charakteru postaci. Oczywiście, powieść kryminalna nie może z założenia być moralitetem, ale czerpiąc z rzeczywistych zdarzeń wystarczy nie pomijać pozytywów, a obraz będzie na pewno pełniejszy i, mam nadzieję, że dzięki temu ciekawszy. I mam też nadzieję, że w „Wolcie w jakimś zakresie udało się to zrobić.

Dariusz Gizak – były oficer policji, absolwent Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie. Po odejściu ze służby dowodził ochroną w takich miejscach, jak Prokuratura Okręgowa w Warszawie czy Dworzec Centralny. Pracował jako dyrektor w firmie windykacyjnej i specjalista do spraw windykacji jednego z dużych banków.

Autor opublikowanej w 1998 roku książki „By(i)łem w ZOMO”, stanowiącej jedyny autentyczny zapis pokazujący funkcjonowanie ZOMO od wewnętrz.

Od 1998 roku dziennikarz, stały współpracownik publikujący artykuły w takich miesięcznikach, jak „Detektyw”, „Brać Łowiecka”, „Drwal”, „Las Polski”.

Pracował jako konsultant przy pisaniu scenariusza i realizacji filmu „Dług” Krzysztofa Krauze.

Laureat konkursów literackich.

Prywatnie ojciec dwóch dorosłych synów, miłośnik wszystkiego, co z naturą i lasem związane. Zaangażowany w publicystykę dotyczącą ochrony przyrody, np. konfliktu wokół Birczy i utworzenia Parku Narodowego Puszcza Karpacka, problemów związanych z wilkami czy – wraz z prof. Simoną Kossak – w obronę białowieskich rysi przed agresywnymi badaniami naukowymi.

„Wolta” to pierwszy tom serii z detektywem Jackiem Kowalikiem.

spot_img
0FaniLubię
0ObserwującyObserwuj
0ObserwującyObserwuj
- Advertisement -spot_img