Marc Elsberg, mistrz współczesnych techo-thrillerów, w swojej najnowszej powieści „Celsjusz” przenosi nas do mrożącej krew w żyłach rzeczywistości, w której zmiany klimatyczne osiągnęły punkt krytyczny, a ludzkość stoi tak naprawdę na skraju oczekiwanej zagłady. To nie tylko wciągająca opowieść o politycznych spiskach i międzynarodowej intrydze, ale także przestroga przed konsekwencjami naszych działań.
Co stanowiło główną inspirację dla autora? W jaki sposób uwrażliwić odbiorców na globalne zmiany klimatyczne? Czy istnieje przepis na idealny thriller? O tym właśnie, między innymi, rozmawiamy z autorem w ramach specjalnego wywiadu wokół premiery „Celsjusza”. Rewelacyjna książka ukazała się nakładem Wydawnictwa W.A.B.
Marcin Waincetel: „Celsjusza” zaskakuje genialną formą, prowokując też pytania o przyszłość naszej planety i cywilizacji człowieka. Zastanawiam się zatem, co stanowiło właściwy impuls do napisania powieści?
Marc Elsberg: Muszę przyznać, że to właściwie nie był jeden główny powód, lecz określone impulsy, tudzież czynniki, które nakierowały mnie na stworzenie książki. Po pierwsze, zmiany klimatyczne, a więc – nomen omen – wyjątkowo gorący temat ostatniej dekady. Dlatego też prędzej czy później musiałem zabrać się za napisanie książki o tym właśnie temacie… Zasadnicze pytanie brzmiało – jak to zrobić? Jak zabrać się do tego, żeby napisać coś nowego, żeby nie powielać już znanych i gotowych scenariuszy, które istnieją w książkach? Słowem – jak znaleźć sposób na to, żeby spojrzeć na to z unikalnej, nieznanej perspektywy.
Znalezienie odpowiednich narzędzi musiało być czasochłonne, ale nie da się ukryć, że znalazł Pan wyjątkowy wzór na swoją powieść.
Bardzo dziękuję. To faktycznie nie było łatwe. Ale kiedy doszedłem już do wniosku jak to chciałbym zrobić, a więc jak przedstawić pomysł, który jest trochę inny niż to, że na świecie będzie po prostu coraz goręcej i goręcej, to dopiero wówczas mogłem się zabrać za określanie fabuły. Dodam tylko, że tematem zmian klimatycznych interesuję się już od ponad 30 lat. I w tym kontekście zadziałał drugi impuls, czyli właśnie forma, praca nad charakterem książki. Chciałem postawić ten temat trochę na głowie, odwrócić wszystko do góry nogami. I tak zaczął powstawać „Celsjusz”.
W swojej najnowszej książce stawia Pan bardzo interesujące pytanie: Wyobraź sobie, że masz wpływ na klimat… Kogo ocalisz przed globalnym ociepleniem? Swoją ojczyznę, Grenlandię czy Afrykę? Czy nie jest jednak trochę tak, że zmiany klimatyczne, zagrożenia naturalne, globalne ocieplenie stanowią tematy, które uległy zbanalizowaniu? Wszyscy o tym mówią, ale nikt nie chce słuchać tych komunikatów. Jaka jest w tym kontekście rola pisarza?
Faktycznie, to jest bardzo interesująca kwestia. Jeśli chodzi o zmiany klimatyczne, a szerzej – globalne ocieplenie – to jest taki temat, wokół którego powstał już właściwie odrębny gatunek literacki, czyli tak zwane climate fiction, a więc konwencja osadzona w nawiązaniu do science fiction. To powieści, których akcja rozgrywa się w post-apokaliptycznym świecie naznaczonym przez skutki spowodowanej przez człowieka katastrofy klimatycznej. I rzeczywiście, zgadzam się, że to jest temat bardzo obecny w mediach, można powiedzieć kolokwialnie, że przegadany na wszystkie możliwe sposoby. Zwykli ludzie są zarzucani z każdej strony informacjami na ten temat… i dlatego właśnie wydaje mi się, że rolą autora jest zmiana perspektywy i być może nakłonienie czytelników do realnego namysłu. Zastanowienia nad problemem i konsekwencjami naszych czynów.
Zatem rolą autora byłoby naświetlenie problemu, uwrażliwienie na zmiany?
Tak, można tak to nazwać. Raz jeszcze podkreślam, że zgadzam się z tym, że ten temat jest czasami aż nadmiernie eksploatowany – zarówno w mediach, jak i popkulturze – że to może zwyczajnie spowszednieć… dlatego moją rolą jako autora jest wyzwolenie nowego, określonego bodźca, dzięki któremu znów zaczniemy na poważnie zastanawiać się nad naszą rzeczywistością. W skali planety. Przyszłości Ziemi. A czy mi to się to udało? Czas pokaże. Natomiast „Celsjusz” był pisany właśnie z takim zamiarem. Bo choć ludzie są zmęczeni tym tematem, to nie możemy zapominać, że zmiany klimatyczne są realne.
„Celsjusz” stanowi wzorcowo zrealizowany thriller polityczny, ale również powieść o wojnie ekologicznej. Co było najtrudniejszą częścią pisania, a co stanowiło największą satysfakcję? A może jedno łączyło się bezpośrednio z drugim?
Och, „Celsjusz” był bardzo wymagającą wyprawą, z którą łączyły się tak naprawdę dwie zasadnicze trudności. Przede wszystkim jest to coś, co nazywam paradoksem czasu. Zazwyczaj akcja w fabułach podobnych książek rozgrywa się w przeciągu godzin, kilku czy kilkunastu dni, maksymalnie tygodni, natomiast w kontekście „Celsjusza” rozmawiamy o problemie, ba przestrzeni czasowej, która nie trwa ani godzin, ani tygodni, lecz rozgrywa się na przestrzeni dekad. To przecież zmiany klimatyczne! Zatem największą trudnością dla mnie było to, w jaki sposób utrzymać odpowiednią dynamikę, jak skupić wszystkie wątki w tak długiej perspektywie czasowej. Bo ważne jest to, aby zaznaczyć, że zazwyczaj, jeśli chodzi o thrillery opracowane w podobnej konwencji, one dzielą się na dwie podgrupy.
Czy możemy to rozwinąć? Bo również w tym kontekście „Celsjusz” jawi się jako wyjątkowa próbka literatury gatunkowej.
Oczywiście. Zatem książki opowiadające o zmianach klimatycznych albo rozgrywają się w przysłowiowym „tu i teraz”, to znaczy dowiadujemy się na przykład, że dosłownie z dnia na dzień topnieje biegun południowy i jeżeli w przeciągu kilkudziesięciu godzin nie zostaną podjęte odpowiednie kroki, to świat przestanie istnieć.
A zatem apokalipsa, która rozgrywa się na naszych oczach.
Dokładnie. Bardzo realny, namacalny wręcz wymiar katastrofy. Drugi sposób koncentruje się natomiast na przyszłości. To znaczy, że znajdujemy się w sytuacji na planie czasowym oddalonym o 40 czy 50 lat od dzisiaj, wydarzyła się jakaś olbrzymia katastrofa i trzeba sobie z nią radzić, a właściwie z konsekwencjami tragedii. To jest już science fiction, a więc konwencja, której zasadniczo nie uprawiam.
Jednak nie da się ukryć, że w „Celsjuszu” znajdują się nie tylko określone prognozy, mechanizmy związane ze światem polityki, ale także realne działania zapobiegawcze.
Bardzo zależało mi na tym, aby urozmaicić konwencję. Wyzwaniem dla mnie było to, żeby czytelnicy odkryli coś zupełnie nowego. Chciałem, aby zyskali określoną wiedzę, ale równocześnie zyskali świadomość tego że jest jakieś realne zagrożenie – a nie tylko wątek w fikcyjnej książce. Jak mi się to udało, to już muszą ocenić czytelnicy „Celsjusza”.
Wspomniał Pan jeszcze o tym, że pojawiła się druga trudność.
Istotnie. Bo kolejne wyzwanie łączyło się z określeniem dramaturgii. Cóż, zazwyczaj w thrillerach jest bardzo jasny podział na dobre i złe postacie, określoną dwoistość ludzkiej natury, jednak wyraziste podziały nie są czymś, co spotykamy w realnym życiu. I w tym właśnie sensie próbowałem odpowiednio zniuansować poczynania swoich bohaterów. Odmienne racje łączą się przecież z sytuacją geopolityczną, miejscem naszego urodzenia i wykształcenia. „Celsjusz” to bardzo różne perspektywy na określony problem. A w tle wszystkiego rozgrywa się walka o władzę i wpływy, w której stawką jest przetrwanie ludzkości – przynajmniej takie są prognozy… I znów na pytanie, jak sobie z tym poradziłam, zostawiam to pod refleksję moich czytelników.
Proszę sobie wyobrazić, że „Celsjusz” jest Pana debiutancką książką. W jaki sposób zaprosiłby Pan czytelników do poznania twórczości Marca Elsberga?
Wspaniale! To jest dopiero wyzwanie. Spróbujmy… Jeśli chodzi o moje rekomendacje to zdecydowanie polecam tę książkę wszystkim, którzy są ciekawi świata, a także tym, którzy w szczególności interesują się tematem globalnych zmian klimatycznych. Co więcej, „Celsjusza” polecam również czytelnikom, którzy chcieliby dostać tak tak naprawdę dwie książki w jednej, czyli książkę przygodową, techno-thriller, z odpowiednim suspensem w historii, ale również książkę nasyconą wiedzą, pełną faktów… Komuś, kto szuka tak naprawdę trochę literatury pięknej i literatury faktów w jednym wydaniu. A także czytelnikom, którzy szukają książki, która będzie potem znakomitą bazą do różnych, bardzo ciekawych, niejednoznaczny rozmów.