„Wczasowiczka. Śmierć w Tatrach” to powieść, która przenosi czytelnika w fascynujący świat przedwojennego Zakopanego. Autorzy, Grzegorz Kalinowski i Ewa Salwin, z niezwykłą precyzją odtwarzają atmosferę lat 30. XX wieku, z charakterystyką artystycznej bohemy, obyczajowymi kontrastami, ludowym folklorem i sekretami ze świata zbrodni… O tym właśnie, między innymi, rozmawiamy z twórcami książki w bardzo kompleksowym wywiadzie. Książka „Wczasowiczka. Śmierć w Tatrach” ukazała się nakładem wydawnictwa Skarpa Warszawska.
Folklor i sekrety Zakopanego
W swojej książce sięgnęli Państwo po elementy z niezwykle bogatego folkloru tatrzańskiego, sprytnie wplatając go w intrygę kryminalną. Jakie konkretne legendy lub wierzenia zainspirowały Was do stworzenia historii spod znaku zbrodni?
Grzegorz Kalinowski: Przede wszystkim Miś z Krupówek oraz legenda o Dolinie Kościeliskiej. Miś nie tylko ma sto lat, ale wychodzi na to, że to Niemiec z pochodzenia (śmiech), a dolina ma niezwykle posępną nazwę. Dzisiaj się nad tym nie zastanawiamy, ale kiedyś była to po prostu dolina kości, przynajmniej taka jest jedna z legend. Tatrzańskie opowieści i legendy są atrakcyjne, ich wykorzystanie było niezwykle kuszące, ale udało nam się zachować umiar. Podobnie jak opis góralskiego wesela, który nie miał być rozprawą etnograficzną, a tym, co widziała turystka z Warszawy. Mamy nadzieję, że to co widziała Zuzanna Wrońska było dla czytelników intersujące. Z własnych doświadczeń wiemy, że udział w góralskim weselu czy chrzcinach to intersująca przygoda. Folklor nadaje naszej powieści kolorytu, ale już nie inspiruje zbrodniczych wydarzeń, te znaleźliśmy w górskich kronikach i to nawet tych całkiem niedawnych.
W jaki sposób udało się Państwu połączyć elementy folkloru z kryminalną zagadką – sprawą zaginięć? Co było w tym kontekście największym wyzwaniem?
Grzegorz Kalinowski: Prawie sto lat temu, zapomniane dziś legendy i przesądy, oraz wiara w górskie duchy i stwory były jeszcze żywe. Parafia w Zakopanem działała ledwie kilkadziesiąt lat, mniej ludzi chodziło po górach i dolinach, więc podania i legendy potrafiły je, zwłaszcza po zmroku zapełniać demonami i zjawami. Dobrze było o tym przypomnieć i wzbogacić nastrój, trochę wywieść Czytelników na manowce, ale nie ma to jednak nic wspólnego z literaturą fantasy!
Ewa Salwin: Dodam od siebie, tak czysto kulturoznawczo, że legenda jako taka w zasadzie nigdy nie umiera – raczej przekształca się, przebiera w nowoczesne stroje i coraz trudniej jest rozpoznać jej źródło. Uważny obserwator połączy jednak echa przeszłości z tym, jak funkcjonują one obecnie. Nałożenie na rok 1937 siatki podań o duchach, które narodziły się setki lat temu, było zadaniem bardzo otwierającym wyobraźnię. Poza tym co lepiej od legendy sprzed lat „podkręci” atmosferę grozy i tajemnicy?
Styl retro i odtwarzanie historii
Dlaczego zdecydowaliście się Państwo umieszczenie akcji w latach 30. XX wieku? Jakie unikalne możliwości daje ten okres historyczny dla powieści kryminalnej?
Grzegorz Kalinowski: Oboje lubimy ten okres, pasjonuje nas i nieskromnie uważamy, że się na nim znamy. Co nie znaczy, że była to rutyna, literacko „mieszkamy” w Warszawie, przeprowadzka do Zakopanego i w Tatry wymagała nowych lektur i pracy.
Ewa Salwin O tak. Poznawanie Zakopanego za pomocą pracy z tekstami źródłowymi, przewodnikami z dwudziestolecie międzywojennego, było interesującą podróżą ku przeszłości. Osobiście nie znam gór, kojarzą mi się przede wszystkim z czymś mrocznym i niebezpiecznym. Konieczność podróży „palcem po starej mapie” była dla mnie sposobem na odczarowanie górskiej grozy. Skutek tych kwerend historycznych jest taki, że góry stały się dla mnie jeszcze większą tajemnicą. (śmiech)
W takim razie zastanawiające jest jeszcze to, jak ważne było dla Was odtworzenie atmosfery tamtych czasów, zarówno w kwestii języka, obyczajów, jak i szczegółów historycznych?
Grzegorz Kalinowski: Bardzo ważne. Oboje chcemy tworzyć powieści historyczne, a nie kostiumowe. Czytelnicy wierzą autorom, nie chcemy więc wprowadzać w błąd, choć niekiedy łatwiej pisać bez researchu, raz, że wiedza kosztuje czas, a w wielu przypadkach także pieniądze, a dwa że ogranicza. Łatwo coś efektownego wprowadzić w historię i nie przejmować się logiką i faktami, trudniej stworzyć coś atrakcyjnego, co będzie zgodne z prawdą.
Ewa Salwin: Przyznam się do czegoś „strasznego”: mam dużą trudność w pisaniu inaczej, współcześnie. Czytelnicy moich samodzielnie pisanych powieści podkreślają często, że język moich tekstów jest niewspółczesny, co jest dla mnie wyrazem najwyższego uznania. Chcę pisać tak, aby mój tekst był w całości zanurzony w epoce, o której opowiada. Moim marzeniem jest stworzenie wrażenia immersyjności – czyli zaproszenie Czytelnika do mojej głowy, do tego, co czują moje postaci, do ich świata i codzienności. Pisanie to rodzaj przyjemnej halucynacji, to kręcenie filmu we własnej głowie. Lektura też powinna taka być moim zdaniem.
Czy korzystaliście z jakichś konkretnych źródeł, takich jak stare fotografie, dokumenty czy wspomnienia, aby jak najwierniej oddać klimat tamtej epoki?
Grzegorz Kalinowski: Zebrałaby się tego spora biblioteka, ale jeszcze ważniejsi są ludzie i instytucje, Wojciech Szatkowski i Muzeum Tatrzańskie, Teatr Witkacego, Dom Ludowy w Bukowinie, przyjaciele i znajomi, Kolbuszowie i Kramarze – Młynorze, Kuźmicze, Kletowie, familia Graffich, Jędrek Maciata oraz Tygodnik Podhalański. Oczywiście także „Last but not least”, Warszawa i szef wydawnictwa, Rafał Bielski, który wpadł na pomysł powieści, która będzie się rozgrywała w dwudziestoleciu międzywojennym, z bohaterką – kobietą, która będzie prowadziła śledztwa, on też doprowadził do powstania naszego duetu.
Obyczajowe mezalianse
W powieści pojawia się wątek mezaliansu, choćby sprawy rozwodu głównej bohaterki, ale też homoseksualizm, który zwłaszcza wówczas był tematem tabu. Jaką rolę odgrywają poszczególne elementy w fabule i jakie napięcia społeczne ukazuje?
Grzegorz Kalinowski: Rozwód cywilny był operacją tak samo skomplikowaną, a może nawet bardziej, od współczesnego unieważnienia małżeństwa kościelnego. To była ta część kodeksu cywilnego, która nie mogła się doczekać kodyfikacji, za skrócenie procesu poszukiwań i solidne, za to treściwe wykłady dziękujemy profesorom Jolancie Żyndul i Markowi Michalskiemu. Co do homoseksualizmu, to tak jak dzisiaj, sytuacja w dużej mierze zależy od środowiska, wtedy także większą swobodę mieli artyści, inaczej zaś wyglądała sytuacja urzędników państwowych. Piszemy też o innym rodzaju wykluczenia, jakim była niesprawność, dotyka ona jednego z bohaterów powieści.
Pisanie w duecie
Pisanie powieści w duecie to nietypowe podejście. Jak wyglądała Państwa współpraca przy tworzeniu „Wczasowiczki”?
Grzegorz Kalinowski: Na pewno nie było to zgodne, radosne płynięcie jakbyśmy byli McCartney’em i Lennonem, którzy co tydzień pisali piosenkę. Trochę się spieraliśmy, ale wszystko w ramach procesu twórczego znanego nam z pracy redakcyjnej. Żadnych skandali i gorszących scen, a nawet dialogów (śmiech) choć ostrzegano nas, że pisanie w duecie bywa grobem wieloletnich znajomości, a nawet przyjaźni, możemy ze sobą rozmawiać, a nawet myśleć o kontynuacji współpracy.
Ewa Salwin: Gdy zaproponowano mi duet, trochę się przestraszyłam. Pisanie to jednak czynność samotnicza, bardzo osobista. Jako autor znam swoje postaci, wiem, jak mogą się zachować, a do czego nie zmuszę ich za żadne skarby, bo to po prostu nie pasuje do ich charakteru. Stworzenie jednolitej, spójnej wewnętrznie postaci było bodaj najtrudniejszym zadaniem, jeśli chodzi o pisanie w duecie. Dla mnie – również z perspektywy czytelniczej – bardzo ważna jest spójność wewnętrzna bohatera, koherencja jego zachowań i sposobu mówienia…
Czasami każde z nas miało inną autorską wizję postaci czy sceny – i ktoś musiał ustąpić, pójść na kompromis. Drobne nieporozumienia nie urosły na szczęście do rozmiarów przytłaczającego problemu, który nie pozwoliłby na skończenie powieści
Powiedzcie, proszę, w jaki sposób udało się Państwu się połączyć Wasze indywidualne style i wizje, tworząc spójną całość?
Grzegorz Kalinowski: Oboje mamy doświadczenie jako szefowie działów i redakcji, a poza tym czuwał nad nami redaktor Paweł Wielopolski.
Ewa Salwin: Nie było łatwo, ale chyba daliśmy radę. (śmiech)
Grzegorz Kalinowski: Niemniej pomysł powieści, w której jedno z piszących wspólnie autorów ginie, jest niezwykle kuszący (śmiech).
Wątki społeczno-kulturowe
Powieść porusza wiele istotnych kwestii społecznych i kulturowych tamtych czasów. Które z nich były dla Państwa najważniejsze i dlaczego?
Grzegorz Kalinowski: Pozycja kobiet i emancypacja, wykluczenie, obyczajowość i związki damsko – męskie, straszne słowo mezalians i jeszcze straszniejsze – rozwód.
Ewa Salwin: We „Wczasowiczce” pojawia się też inny wątek uniwersalny – wykluczenie ze społeczeństwa z powodu nieuleczalnej choroby. Studium psychologiczne człowieka, który jest izolowany od społeczeństwa, w którym zwykł funkcjonować przed diagnozą, to coś, co nigdy nie przestanie być aktualne i czemu zawsze możemy się przyjrzeć – zarówno jako autor, jak i jako czytelnik.
Porozmawiajmy o wcześniej wyróżnionym elemencie fabuły. Jaką rolę odgrywa w powieści kwestia emancypacji kobiet i zmieniających się ról społecznych?
Grzegorz Kalinowski: Ważną, jest to jeden z wiodących wątków, ale na pewno nie jest to ani odpowiedź na trend, modę czy zapotrzebowanie, a oddanie ducha czasów. Z jednej strony Polki miały od początku istnienia II RP przywilej wyborczy, był duch niezależności i samodzielności, a z drugiej strony niezwykle skomplikowana procedura rozwodowa.Część kobiet się z tym godziła, nie mając sił i możliwości by podjąć starania o swoją niezależność, ale były także takie, które szły drogą emancypacji. Nasz bohaterka należy do tych drugich. To nie tylko kwestia charakteru, ale też wsparcia rodziny, środowiska w którym się obraca, możliwości finansowych. Staramy się oddawać tamtą rzeczywistość, jak wcześniej w serii „Śmierć frajerom” czy „Rewii”, tam też były wątki emancypacyjne.
Ewa Salwin: Czuję się wywołana do tablicy tą „Rewią…”. (śmiech) Kwestia kobiecości nowoczesnej, powojennej – mam na myśli I wojnę światową i wojnę bolszewicką – to sprawa paląca, wielkie i naglące pytanie doby dwudziestolecia… Pytanie, na które w moim odczuciu nie ma uniwersalnej, pasującej wszystkim, odpowiedzi. Bohaterka wspomnianej Rewii to przykład dziewczyny, która dopiero wkracza w dorosłość, wkracza w nią w warunkach bardzo trudnych: zarówno materialnie, jak i psychicznie. W odróżnieniu od Zuzanny Orłowskiej de domo Wrońskiej, bohaterki „Wczasowiczki”, Marysia Lipkówna z Rewii nie ma zaplecza finansowego, nie ma wsparcia rodziny. Jej emancypacja jest koniecznością, a nie możliwością. Ona musi szybko dorosnąć, by przeżyć. Emancypacja istniała od zawsze, nie zawsze się jednak o niej tak głośno mówiło.
Polityczna atmosfera
„Wczasowiczka” w fascynujący sposób rozbudowuje tło społeczno-kulturowe i obyczajowe, ale bynajmniej nie tylko. Lata 30. to okres wielkich przemian politycznych. Jaką rolę odgrywa polityka w tle Państwa powieści?
Grzegorz Kalinowski: Jest tłem historycznym, nieodzownym w opisaniu Zakopanego i Tatr. Nie sposób pominąć osób wiceministra komunikacji Aleksandra Bobkowskiego i generała Tadeusza Kasprzyckiego. Ten pierwszy, zięć prezydenta Mościckiego stał na czele związku narciarskiego i nie byłoby bez niego ani Luxtorpedy i kolejki na Kasprowy, ten drugi był ministrem spraw wojskowych, który z zapałem i nie bez posądzeń o wykorzystywanie zasobów armii, inwestował w Zakopanem.
W jaki sposób udało się Państwu połączyć wątki kryminalne z szerszym kontekstem historycznym?
Grzegorz Kalinowski: Piszemy powieści rozgrywające się w tych czasach, więc przychodzi nam to w sposób zupełnie naturalny, tak jakby akcja rozgrywała się współcześnie. Znamy obyczaje, modele zachowań, atmosferę. Trochę już żyjemy w tamtych czasach (śmiech), a już na pewno nimi.
Ewa Salwin: Po prostu dodaliśmy szczyptę kryminału do tego, co już mamy w głowie na co dzień. (śmiech)
Bohema artystyczna lat 30.
W powieści pojawiają się postaci związane z bohemą artystyczną. Jaką rolę odgrywają one w fabule?
Grzegorz Kalinowski:Nie sposób je pominąć, przedwojennego Zakopanego nie sposób opisać bez choćby epizodycznego udziału ludzi kultury i sztuki. To wie chyba każdy, ale były też zaskoczenia dla nas samych, jakim była osoba wybitnego, pianisty Egona Petriego. To właśnie Zakopane niemiecki wirtuoz holenderskiego pochodzenia wybrał w roku 1926 na swoje miejsce zamieszkania i żył w nim aż do roku 1939.
Jaką atmosferę wprowadzają do powieści postaci związane ze sztuką i kulturą?
Grzegorz Kalinowski: Prawdę mówić nie zastanawialiśmy się nad tym, po prostu byli częścią tamtego krajobrazu i klimatu, jak góry i doliny, smreki i hale, halny i deszcz. Zakopane bez nich to jak niedosolona zupa. Po prostu są, bez nich nie byłoby tej części Podhala.
Ewa Salwin: Mam przeczucie, że bez bohemy „Wczasowiczka” byłaby chyba trochę inną powieścią.
Przyszłość literacka
Jakie są Państwa plany na przyszłość? Czy możemy spodziewać się kontynuacji przygód bohaterów lub nowych powieści osadzonych w podobnym klimacie?
Grzegorz Kalinowski: Każde z nas ma rozległe plany, możemy się umówić na oddzielne wywiady, natomiast jako spółdzielnia ES & GK mamy wyzwanie od Wydawnictwa, które już nie tylko przychylnie patrzy, ale wręcz domaga się kolejnej „Wczasowiczki”. Mamy na dzieję, że za rok będziemy rozmawiali o „Bursztynowej śmierci”, której akcja będzie się rozgrywać w Juracie, a za kolejnych dwanaście miesięcy o „Ostatnim takim lecie”, i sierpniu w Zaleszczykach. Tak zamkną się nasz cykl i zarazem historia II RP.
Ewa Salwin: Staram się nie wybiegać myślami za daleko w przyszłość. Obecnie pracuję nad powieścią kryminalną, której akcja rozgrywa się w Warszawie. Chciałabym, aby w tym tekście wybrzmiało to wszystko, co kocham: międzywojenna Warszawa, zagadki, ciekawe postaci i barwny świat, którego już nie ma. Lubię czytać kryminały, pomysł spróbowania swoich sił w tym gatunku „chodził za mną” już od dłuższego czasu…
Co chcieliby Państwo, aby czytelnicy wynieśli z książki „Wczasowiczka”?
Grzegorz Kalinowski: Przekonanie, że to dobra rozrywka, która przy okazji dostarcza ciekawostek o przedwojennym Zakopanem. Wierzymy, że wyniosą emocje i wzruszenia, oraz przekonanie, że już przed wojną Zakopane „się kończyło” (śmiech). Co dekadę ogłasza się jego koniec, przed wojną tym kolejnym, bodaj trzecim końcem tego świata, było oddanie do użytku kolejki na Kasprowy Wierch. Akcja naszej powieści rozgrywa się półtora roku po starcie kolejki, który wśród bywalców Zakopanego budził wielkie emocje, także te negatywne. Walka o środowisko naturalne, niechęć do masowej turystki i konflikt między turystami – wyczynowcami i tak zwaną „stonką” nie zaczął się ani dziś, ani wczoraj.Ewa Salwin: Poczucie, że Zakopane było i nadal pozostaje miejscem wieloznacznym, wielobarwnym i wartym poznania.