Za sprawą Wydawnictwa W.A.B. już 11 września odbędzie się premiera kolejnej powieści Marca Elsberga, autora bestsellerów „Blackout” i „Zero”. „Celsjusz” to thriller klimatyczny, którego fabuła koncentruje się na globalnym ociepleniu i związaną z nim geoinżynierią, czyli metodami wpływania na klimat. Przeczytajcie specjalny, przedpremierowy fragment książki!
13
Kręcąc głową, Benjamin Rabelt podniósł wydruk prezentacji ze stołu w jadalni, na którym wciąż jeszcze stały puste talerzyki deserowe, kieliszki po winie, karafki i butelki.
– Dom w Szwecji – powiedział, przerzucając kartki. – Jako inwestycja i zabezpieczenie dla nas i dla dzieci na czas zmian klimatycznych. – Znów pokręcił głową. – Ojciec to ma pomysły. Zamiast tego powinien dać nam pieniądze.
– To jego sprawa – rzuciła Fayola i zaczęła sprzątać ze stołu.
– Ale kiedyś stanie się także nasza – odparł Ben, odkładają teczkę z wydrukiem. Zebrał kieliszki i przeniósł je na kuchenny blat zastawiony resztkami po kolacji.
– Rano będzie ciężko – zauważył, patrząc na zegar mikrofalówki. Dochodziło wpół do drugiej w nocy.
– Owszem – potwierdziła Fay, wkładając talerze do zmywarki.
Starała się nie hałasować, aby nie obudzić dzieci.
Ben objął ją od tyłu i pocałował w szyję.
– Zostawmy to na jutro i podarujmy sobie jeszcze kilka miłych chwil.
Fay odwróciła się i przeczesała palcami jego jasne gęste włosy.
Gdzieś coś zabrzęczało. I znowu. Któryś z ich telefonów. O tej porze? Ben uznał skórę Fay za bardziej interesującą.
– Kto to? – spytała.
– Nieważne – wyszeptał.
– O tej porze? – nie ustępowała. – A jeśli twoim rodzicom coś się stało po drodze?
Puścił ją. Jej wzrok szukał brzęczącego aparatu.
Ben dostrzegł go na końcu blatu kuchennego, za stosem brudnych talerzyków. To komórka Fay. Na wyświetlaczu widniało zdjęcie atrakcyjnego czarnoskórego pięćdziesięciolatka. Ben zrobił grymas. Mógł zapomnieć o miłych chwilach.
W tym momencie również Fay odkryła telefon.
– Manu?! – powiedziała zaskoczona.
Ben szybko obliczył, że na wschodnim wybrzeżu jest wieczór. Manu był specjalistą od niespodzianek. A biorąc pod uwagę wspólną historię jego i Fay, nie musiał mieć dobrego powodu, żeby dzwonić w środku nocy. Fay odebrała. Na wyświetlaczu pokazała się twarz Manu.
Połączenie wideo.
Przywitała się z nim po angielsku.
– Wiesz, którą godzinę mamy w Bonn? – powiedziała.
Wyglądało na to, że Manu dokądś idzie. Ben widział w tle ściany korytarza, wnętrze zdawało się wskazywać na stary amerykański dom w arystokratycznym stylu. Ciemnoczerwone tapety, na ścianach rzędy portretów i stare obrazy przedstawiające jeźdźców. Cienie innych osób.
– Rany boskie, Fay! Myślisz, że przeszkadzałbym ci o tej porze, gdyby to nie było naprawdę ważne? – Jak zwykle mówił bardzo szybko: RanyboskieFayMyśliszżeprzeszkadzałbymciotejporze.
– Tak – odparła oschle.
– Owszem – potwierdził Ben i przez chwilę wydało mu się, że dostrzegł grymas na twarzy Manu.
– Cześć, Ben! – rzucił, a gdy kontynuował, w jego głosie dało się wyczuć napięcie: – To naprawdę ważne.
– Gdzie ty jesteś? – spytała Fay.
– W Waszyngtonie. Potrzebuję cię jako ekspertki. Teraz.
Natychmiast. Przesłałem ci kilka zdjęć. Spójrz na nie.
– Manu…
– Proszę! Mamy mało czasu. A właściwie wcale.
Fay ominęła Bena i pospieszyła do salonu. Na kredensie leżał jej tablet. Otworzyła pocztę. Nowe wiadomości. Od Manu.
Na czterech małych fotkach nie rozpoznała wiele. Niebieskie prostokąty, z których trzy miały chińskie podpisy. Tylko pod czwartym znajdował się tekst po angielsku:
Niezidentyfikowane obiekty latające atakują samolot pasażerski
nad wybrzeżem Chin.
– Co to jest? – spytał Ben, który przyszedł za nią do pokoju.
Fay wzruszyła ramionami, stuknęła w strzałkę i uruchomiła odtwarzanie. Po błękitnym niebie dziwny obiekt z wieloma skrzydłami i różnymi wypukłościami na kadłubie pędził prosto w kierunku filmującej osoby. Co jakiś czas Fay dostrzegała owalne obramowanie samolotowego okna. W tle było słychać nerwowe krzyki pasażerów. Potem osobliwa maszyna śmignęła obok samolotu. Za nią pojawiły się następne, z każdą sekundą coraz większe, przeleciały poniżej filmujących. Monstrualne obiekty, bez kokpitów i okien, o sześciu skrzydłach, jak z filmu science fiction.
– Co to ma być? – spytała Fay.
– Przecież widziałaś podpis – odparł niecierpliwie Manu. –
Pasażer rejsowego samolotu nad Morzem Południowochińskim wrzucił to nagranie do sieci od razu podczas lotu. Od tamtej chwili minęło jakieś piętnaście minut.
Fay musiała się skoncentrować, żeby to wszystko zrozumieć. Kliknęła następną ikonkę. Otworzył się artykuł w internecie.
Z ostatniej chwili: Niezwykłe chińskie obiekty latające w drodze na południe. Atak na Tajwan?
Zamarła.
– Serio? – rzuciła. – Czy to prawda?
– Tak – odpowiedział Manu.
– Fuck – wyszeptała. Zauważyła, że gdy otwierała następny
plik, lekko drżała jej ręka. Zdjęcia satelitarne.
– Przesłałem ci też zdjęcia satelitarne z Globe – dodał Manu. –
To jeden z największych prywatnych operatorów satelitarnych na świecie. Ma w kosmosie setki satelitów nie większych niż walizka…
Tymczasem Fay powiększyła zdjęcie ukazujące rząd samolotów na pasie startowym. Z pobliskiego hangaru wystawały skrzydlate dzioby co najmniej dwóch kolejnych maszyn.
– Za ich pośrednictwem są w stanie dostarczać co trzy godziny pełny widok całego globu – nawijał dalej Manu. – Wiele z materiałów udostępniają za darmo. Analizy sprzedają…
– Zlituj się, Manu! – przerwała mu. – Przecież znam Globe.
Korzystamy na bieżąco z ich zdjęć i analiz.
– Jasne.
Fay stężała. Od tamtej nocy sprzed wielu lat wiedziała, jak działa na nią tryb alarmowy – właśnie tak jak teraz. Emocje opadały, a zastępowały je precyzyjna obserwacja, chłodna kalkulacja i logiczne wnioski.
– Czy to jest naprawdę to, o czym myślę?
– Chyba tak – powiedział Manu. – Ale prawdopodobnie tylko my dwoje jesteśmy tego świadomi. Jako niezależna ekspertka ONZ musisz to komuś pilnie wyjaśnić. Jestem w Białym Domu.
– W Białym Domu – jęknął Ben.
– Chyba żartujesz – odparła Fay. – Obecnie jestem sekretarzynią wykonawczą działu adaptacji UNFCCC.
Dopiero w tym momencie zauważyła Nicolasa. Jej syn, w szortach i koszulce od piżamy, stał w drzwiach, przeciągając się i ziewając. Po ojcu odziedziczył wystudiowaną atrakcyjność połączoną z jaśniejszą karnacją Fay i jej kręconymi włosami.
– Słuchajcie, czy wy nie wiecie, która jest godzina? – spytał
z wyrzutem czternastolatek.
– To nasz tekst – powiedział Ben. – Zwykle jest adresowany do ciebie.
– Halo! – dobiegł głos Manu z telefonu. – Co się tam u was dzieje? Fay, skup się! Potrzebuję cię!
– To poważna sprawa – szepnęła do męża. – Bardzo poważna.
Zajmij się Nicolasem. Muszę mieć spokój.
Ben chwycił syna za ramiona i wyprowadził go do kuchni.
– Jeśli naprawdę koniecznie chcesz się pogimnastykować
o tej porze, możesz pomóc mi w sprzątaniu – powiedział i zamknął
drzwi.
Fay została sama z Manu.
– To nie są bombowce – oznajmiła z naciskiem. Od razu wiedziała, co to za maszyny.
– Wiem – zgodził się z nią Manu. – Ale amerykańskie władze myślą chyba inaczej. To może doprowadzić do katastrofy. Właśnie dlatego cię potrzebuję. I to pilnie.
– Mnie?
– Jesteś jedną z najbardziej uznanych ekspertek w swojej dziedzinie. I pracujesz przy ONZ, czyli jesteś neutralna. Za chwilę połączę cię z kimś, komu wyjaśnisz, czym tak naprawdę są te maszyny. Zaraz wyślę ci link i odezwę się znowu.
– Komu mam wyjaśnić…? – zapytała Fay, ale Manu zniknął już z wyświetlacza.
Marc Elsberg „Celsjusz”
Tłumaczenie: Elżbieta Ptaszyńska-Sadowska
Wydawnictwo: W.A.B.
Liczba stron: 560
Opis: Wyobraź sobie, że masz wpływ na klimat… Kogo ocalisz przed globalnym ociepleniem? Swoją ojczyznę, Grenlandię czy Afrykę? Gdy nad chińską przestrzenią powietrzną pojawia się kilka czarnych obiektów latających, świat wstrzymuje oddech. Czy chiński rząd spełnił swoje groźby i atakuje Tajwan? W Białym Domu panuje zamieszanie, a prezydent USA ma zamiar zaalarmować flotę. Tylko w ostatniej sekundzie klimatolog może zapobiec atakowi. Bo od razu rozpoznaje, że na niebie nie wznoszą się drony bojowe. Chiny nie chcą atakować żadnego kraju, chcą przejąć władzę nad klimatem. Nikt nie podejrzewa, że to dopiero początek jeszcze bardziej dramatycznego rozwoju sytuacji…