Małgorzata Oliwia Sobczak powraca z nową częścią swojej bestsellerowej serii! Nadszedł czas na „Żółć”, czyli nieoczywisty thriller spod znaku obyczajowych namiętności i sekretów. Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa W.A.B. Czym było największe wyzwanie, a co przyniosło poczucie wyjątkowej satysfakcji? Skąd w ludziach bierze się zło? I jakie są plany na literacką przyszłość autorki? O tym właśnie dowiecie się z naszego specjalnego wywiadu z autorką. Przeczytajcie także naszą recenzję najnowszej powieści uznanej twórczyni.
Marcin Waincetel: Wszystko zaczęło się od „Czerwieni”, czyli książki, która zainicjowała bestsellerowy cykl „Kolorów zła”. W bardzo nieoczywisty sposób odczytujesz symbolikę barw, bo przecież „Czerń”, „Biel” czy „Żółć” łączy się z określonymi skojarzeniami. Namiętnością, czystością, zazdrością… powiedz, proszę, skąd wziął się właściwie pomysł na tytuł serii?
Małgorzata Oliwia Sobczak: Koncepcja „Kolorów zła” wzięła się od obiektu fetyszu sprawcy z pierwszej części cyklu, jakim stała się czerwień wargowa. Ten element anatomiczny okazał się tak spójny ze światem przedstawionym – z czerwoną pomadką sędzi Heleny Boguckiej, z dziką i pożądliwą naturą Moniki, z moim obrazowym, międzyzmysłowym myśleniem twórczym, które tak bardzo wybrzmiewa w kreślonych przeze mnie słowach. Wszystkie kolory użyte w tytułach tej serii można odczytywać zarówno w sposób literalny, jak i symboliczny. „Czerń” nawiązywała do ciemnego lasu, habitów księży, czarnej, żyznej, ziemi, spod której wychodzą kaszubskie demony, ale i cieni, które w sobie nosimy. W „Bieli” iskrzył się pękający pod nogami śnieg, sypała się kokaina, a bohaterów otaczała biała, modernistyczna architektura. Z drugiej strony biel symbolizuje niewinność i czystość, czyli wszystkie te przymioty, o których moje postaci mogą tylko marzyć. No i żółć – najbardziej polskie słowo pod względem użytych w nim liter, najcieplejsze w swej barwie, najbardziej gorzkie w swoim dosłownym znaczeniu. Przekorne i wielowymiarowe, słoneczne, ale i duszne, siarczane i mętne. I taka jest właśnie czwarta część „Kolorów zła”, w której moi bohaterowie wciąż przetrawiają bardzo złożone emocje wynikające z konstytuowanych relacji międzyludzkich i trudnej, pełnej tyranii przeszłości.
„Żółć” zaczyna się od prawdziwie makabrycznego spektaklu zbrodni. Bo ofiara – prowadzący szkołę uwodzenia Błażej Konarski – do końca zachowała świadomość, gdy żegnała się z życiem. Co było właściwym impulsem do stworzenia fabuły powieści?
Pomysł na tę książkę zrodził się z różnych impulsów. Po pierwsze, od początku wiedziałam, że w „Żółci” przyjrzę się małżeństwom i ich tajemnicom, co w zasadzie wynikało z osobistej potrzeby, by zmierzyć się z tym tematem. W tym samym czasie od moich przyjaciółek słyszałam mrożące krew w żyłach opowieści o relacjach z ich partnerami, o stosowanej w domu przemocy ekonomicznej, o przejawach umniejszania i w końcu o dramatycznych procesach rozwodowych. To był wybuchowy materiał, który w imię kobiecej solidarności literalnie inkorporowałam do mojego kryminału, zabijając zresztą po raz pierwszy w książce mężczyznę.
Natomiast sam pomysł na zbrodnię pośrednio zrodził się podczas zeszłorocznego Mara Fest, gdy koleżanka opowiedziała mi o samobójstwie, do którego doszło w tamtym czasie w wynajmowanym mieszkaniu w Sopocie. Zastosowano wówczas metodę samobójczą, o której wcześniej nie słyszałam, stąd pomyślałam, że byłaby również doskonałym narzędziem dokonania morderstwa. Jednak ze względu na możliwy efekt Wertera, związany z lawinową falą samobójstw po opisaniu skutecznej metody odebrania sobie życia, zrezygnowałam z tego pomysłu. Zachowałam jednak wątek znalezienia ciała martwego mężczyzny w wynajmowanym mieszkaniu w Sopocie, wykorzystując element podcięcia nadgarstków u denata, a także dodatkowy środek, który jest niemal niewykrywalny w organizmie.
Zagadka zapisana w „Żółci” stanowi prawdziwe wyzwanie – zarówno dla czytelników, jak i bohaterów. Prokurator Leopold Bilski wraz z policjantami Pająkiem i Kitą próbują dotrzeć do prawdy. W toku śledztwa wychodzą na jaw liczne sekrety o denacie oraz dręczonych przez niego kobietach. A jak właściwie wygląda Twoja praca nad konstrukcją powieści? Zdajesz się na pisarski impuls i przeczucia, czy jednak starasz się planować metodycznie każdy krok i kolejny rozdział powieści? Pytam zwłaszcza w kontekście nowej odsłony „Kolorów zła”.
Zawsze rozpisuję najpierw koncepcję książki, a także ręcznie rozplanowuję materiał na pierwsze kilkadziesiąt stron. Dopiero wówczas siadam do pisania, dając sobie możliwość zapoznania się z moimi bohaterami, a także przyzwolenie, by powieść sama mnie prowadziła, nawet jeśli oznaczałoby to odbicie od wcześniejszego planu. Potem ręcznie znów konstruuję szkic kolejnych rozdziałów i ponownie siadam do pisania. Można zatem powiedzieć, że metodologia jest taką bazą wyjściową, która zawsze obudowywana jest stelażem spontanicznych inspiracji i nagłych objawień. Sama staram się też być śledczym, który bada i weryfikuje tropy, wyznacza podejrzanych i chwyta właściwego mordercę. Czasami obraz osoby, która popełnia zbrodnię, jest krystaliczny i ostatecznie zgadza się z pierwszą wizją, czasami odrzucam pierwotne przeczucie i wskazuję kogoś, kogo na początku zupełnie nie podejrzewałam. Muszę przyznać, że w przypadku „Żółci” sprawca zwodził mnie dość długo.
Kryminalna intryga, utrzymywanie sensacyjnego napięcia, określenie charakteru i motywacji postaci… co było najtrudniejszą, a co najbardziej satysfakcjonującą częścią pracy nad powieścią „Żółć”?
W zasadzie w procesie tworzenia książki nie ma dla mnie trudniejszych i łatwiejszych etapów. Każda część tego procesu jest tak samo ekscytująca i przynosi objawienia, które wywołują niesamowitą euforię. Uwielbiam zbierać te wszystkie elemenciki, które cudownie w toku pisania się zapętlają, tworząc cały kryminalny system. Ale prawdziwym odlotem jest niewątpliwie pisanie końcówki, gdy czas nagli, gdy palce zaczynają być tak zwinne, że zaczynają nadążać za głową, gdy niemal wychodzę ze swojego ciała, stając się po prostu słowem. Podczas pisania „Żółci” pobijałam swoje rekordy w dziennej liczbie wystukiwanych znaków, tak bardzo pochłonęła mnie ta historia.
„Kolory zła” to nie jedyny cykl, który tworzysz. Znana jesteś przecież również jako autorka „Granic ryzyka”, tworzysz też pojedyncze historie, pojawiasz się w antologiach… Zdradź, proszę, nad czym obecnie pracuje Małgorzata Oliwia Sobczak.
Nie będzie to dla nikogo zaskoczeniem, jeśli powiem, że pracuję nad następnym kryminałem, bardzo emocjonalnym, bo gdy przeczytałam sobie ostatnio rozdziały, które do tej pory zdążyłam napisać, to serce waliło mi jak młotem. I tak, to będzie kolejny „Kolor zła”! Widzę, jak bardzo moi czytelnicy stęsknili się za tą serią, więc idę za tym głosem. Minął tydzień od premiery, a my planujemy już drugi dodruk papieru, a do tego audiobook „Żółci” jest jednym z najlepiej sprzedających się produktów empiku. To niesamowite uczucie, gdy efekt wielomiesięcznej pracy rozchodzi się z taką prędkością. Nie ma większego szczęścia dla autora.
Małgorzata Oliwia Sobczak – pisarka, z wykształcenia kulturoznawczyni i dziennikarka. Pochodzi z Trójmiasta, w którym spędziła niemal całe życie. Autorka baśni „Mali, Boli i Królowa Mrozu” i powieści obyczajowej „Ona i dom, który tańczy”. W 2019 roku wydała doskonale przyjętą „Czerwień”, pierwszą część cyklu Kolory zła, w 2020 ukazała się kontynuacja serii „Czerń”.