Dlaczego tuszujemy własne kłamstwa? W jakich sposób niektórzy ludzie potrafią wyzwolić się z toksycznych relacji? Czy zbrodnia zawsze łączy się z cierpieniem? Marta Zaborowska, uznana twórczyni kryminałów tym razem proponuje nową powieść utrzymaną w stylistyce domestic noir. „Sześć powodów, by umrzeć”, powieść, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Czarna Owca, to absolutnie wyjątkowa historia spod znaku zbrodni, psychologicznych tajemnic oraz nieoczywiste spojrzenie na międzyludzkie relacje. Zapraszamy do lektury wywiadu z twórczynią książki.
Marcin Waincetel: Pani książka tylko pozornie zaczyna się prosto, bo nad historią od początku unosi się mgiełka tajemnicy. Właściwie każdy bohater może coś ukrywać. Chciałbym, żeby autorka książki odsłoniła nieco sekretów z literackiego świata…
Marta Zaborowska: Moi bohaterowie rzeczywiście nie należą do nadmiernie otwartych i, owszem, mają swoje za uszami. To jest właśnie przyczyną tego, że mówią o sobie tylko tyle, ile chcą, i ile mogą. Mają świadomość, że zbytnia wylewność może im zaszkodzić, w końcu toczy się sprawa związana z zaginięciem Miriam, a oni są na celowniku policji. Jednego jednak nie można im zarzucić: żadna z tych postaci nie kłamie, choć jak na bohaterów kryminału przystało, mają do tego pełne prawo. Na tych niedomówieniach i sprytnych unikach moich bohaterów oparłam konstrukcję psychologiczną fabuły. Odkrywamy ich sylwetki stopniowo, wpadamy w niejednoznaczne sytuacje, błądzimy i zadajemy sobie pytanie: kim oni tak naprawdę są? Bo aż do końca nic tu nie jest oczywiste, i w tym tkwi cały psychologiczny fenomen „Sześciu powodów, by umrzeć”.
Posiadamy zatem odpowiednie rozpoznanie aury psychologicznego thrillera… A jak to się stało, że trafiła Pani na ścieżkę literackiej zbrodni?
Jeśli chodzi o moją osobistą drogę, która zawiodła mnie do literackiego świata kryminału to, w przeciwieństwie do powieści, aż tak skomplikowana, nie była. Pierwszy tytuł został wydany jeszcze w 2013 roku, było to „Uśpienie”, pierwszy tom z serii o Julii Krawiec – kiedyś policjantce, teraz bohaterce prowadzącej prywatną praktykę detektywistyczną. Zaczęłam tworzyć tę powieść na warsztatach kreatywnego pisania, a z czasem powstały kolejne tomy.
Prawdy, półprawdy, kłamstwa oczywiste… Sześć osób i sześć powodów, dla których Miriam musiała pożegnać się z życiem. Ufała im wszystkim, a jednak któreś z nich ją zawiodło. A może sama postanowiła odejść? Skąd wziął się właściwie pomysł wyjściowy na historię „Sześć powodów, by umrzeć”?
Pierwszym i głównym motorem do napisania „Sześciu powodów…” była chęć wystawienia się na próbę ognia – sprawdzenie tego, jak się będę czuła w nurcie domestic noir. Bo to niby również kryminał, ale rządzi się całkiem innymi prawami, aniżeli klasyka gatunku. Miałam też w głowie kilka pomysłów-bomb, które musiałam zdetonować, bo aż się prosiły o to, by umieścić je w mojej nowej książce. Ogromnie trudno jest mi rozmawiać o konkretach, o tym, co to były za pomysły, bo wyszedłby z tego spojler, więc powiem tylko tyle że cała sieć stworzonych przeze mnie intryg zaczęła się w chwili, gdy zobaczyłam w sklepie z wyposażeniem wnętrz pewien ciekawy obrazek zatytułowany „W tłumie”. Do dziś nie wiem, czy to był przypadek, że mój wzrok padł akurat na ten rysunek, ale pamiętam, że trzymałam go w ręce i układałam sobie w głowie konkretną scenę, właśnie pod ten tytuł. Po chwili miałam już zarys fabuły nadającej się na super książkę. To postawiło kropkę nad „i”… Ten, kto ma już za sobą lekturę, z łatwością domyśli się o co z tym „tłumem” chodzi.
Racje czy relacje? Życie w prawdzie, nawet najbardziej bolesnej, a może jednak komfortowa ściana milczenia? Między innymi nad takimi kwestiami zastanawiają się bohaterowie książki „Sześć powodów, by umrzeć”, a wraz z nimi również czytelnicy. Czy autorka, w pewnym sensie, musiała rozszczepić swoją osobowość, aby uzyskać autentyczny obraz psychologii postaci?
Poszłabym z pytaniem o racje czy relacje nawet nieco dalej… Bo to, że wiele informacji o nas samych przemilczamy, to jedno. Robimy to dla własnego komfortu, również z lęku przed oceną lub odrzuceniem – nie chcemy ani jednego, ani drugiego i wolimy zatajać, chować głowę w piasek i udawać, że „nie ma tematu”. Drugie, natomiast, jest jeszcze ważniejsze: ten, kto podejrzewa bliską sobie osobę o coś dalekiego od szlachetności, lub wręcz wie, że doszło do czegoś złego, zwykle boi się o to zapytać wprost i unika otwartej konfrontacji. Dlaczego? Bo stając oko w oko z trudną prawdą będzie musiał dokonać wyboru: zostać czy odejść, utrzymać rodzinę w całości czy stracić to, na co się pracowało latami. Szeroko pojęta zdrada, zarówno ta emocjonalna, jak również fizyczna, jest jednym z najgorszych doświadczeń, ale czy zawsze skutkuje pozwem rozwodowym? Oczywiście, że nie. Jak często przymykamy oko tłumacząc, że to „dla dobra dzieci”? Jesteśmy istotami społecznymi i obawiamy się samotności, chyba tylko tak to można wytłumaczyć. W grę mogą też wchodzić duże pieniądze, powodów może być naprawdę mnóstwo. Tak więc wspomniana ściana milczenia często bywa komfortowa dla obu stron, nie tylko dla winowajcy, ale i dla ofiary.
I podobnie jest właśnie w powieści „Sześć powodów, by umrzeć”. W absolutnie mistrzowskim stylu udało się określić to napięcie.
Moi bohaterowie są tego najlepszym przykładem. Ukrywają swoje ciemne strony tak długo, jak to tylko możliwe… ba, są właściwie pewni, że pozostaną bezkarni. Bo co właściwie może pójść nie tak, skoro do tej pory wiedli spokojne życie i nikt nie rozgrzebywał ich przeszłości? Tworzenie ich charakterów, „przełączanie się” z jednej mentalności na drugą było dla mnie bardzo ciekawym doświadczeniem. Narracja pierwszoosobowa zawsze wymaga wejścia w skórę danej postaci, mówienia jej językiem i myślenia jej mózgiem. Tu musiało być tak samo. Czy to było trudne? Nie. Mam wrażenie, że dzięki temu doświadczyłam namiastki tego, czego doświadczają aktorzy wcielający się – co chwila, przecież – w inną postać.
„Sześć powodów, by umrzeć” to nieoczywista formuła powieści gatunkowej, w której obyczajowe namiętności łączą się z dochodzeniem. Policja bada zagadkę tajemniczej śmierci: typuje pierwsze nazwiska podejrzanych o zbrodnię i stawia oskarżenia…. Zastanawiam się, co było dla Pani najbardziej satysfakcjonującą częścią tworzenia? A co było największym wyzwaniem?
Mnie najbardziej satysfakcjonuje knucie intryg i taki sposób opowiadania, by czytelnik nie miał pewności, czy jego tok rozumowania jest prawidłowy. Mam nadzieję, że moi czytelnicy mi to wybaczą, ale bez tego nie ma kryminalnej zagadki. Zastrzegam, że nigdy nie wpuszczam w maliny dla samej „malinowej” idei – tu chodzi o coś zupełnie innego. O porozrzucane równolegle wątki, z których tylko jeden prowadzi do rozwiązania zagadki. A jeśli chodzi o wyzwanie, to zawsze mam obawy, że niechcący dam jakiś przedwczesny sygnał, że zabójcą jest pan X lub pani Y… To by rozłożyło całą powieść na łopatki. Tego muszę bardzo pilnować.
Zastanawiam się, czy powieści spod znaku zbrodni – kryminały, thriller, sensacje – mogą, a być może… wręcz powinny stanowić zwierciadło (mroczne odbicie) rzeczywistości? W swojej powieści rejestruje Pani przecież różne zachowania – motyw straty i traumy, żałoby i smutki – kreśląc nadzwyczajnie fascynującą historię.
O ile w moich powieściach fabuła zwykle jest fikcją (choć nie zawsze), o tyle ta fikcja musi mieć odniesienie do tego, co dzieje się w świecie rzeczywistym. Byłabym bardzo kiepskim pisarzem, gdybym unikała trudnych tematów, bo mogą być dla kogoś solą w oku. Skoro mam przywilej bycia „przy piórze”, to moim obowiązkiem jest pewne tematy nagłaśniać. Nie dlatego, żeby podnieść poziom wrzenia w fabule, ale by pokazać autentyczne zjawiska i problemy, z którymi zmagamy się jako ludzie. Wywlekam je na powierzchnię i mówię o traumach osób żyjących w kazirodczych związkach, o odmiennościach seksualnych, o dzieciobójstwie, o wypaczeniach kościoła katolickiego… są to często tematy tabu, mało wygodne, zwłaszcza w tych grupach, gdzie tolerancja dla „odmieńców” i tych „niedostosowanych” pozostawia wiele do życzenia. Trzeba o tym mówić w szeroko pojętej kulturze, zarówno w zbuntowanym rapie, jak i w literaturze.
W takim razie jakich wartości poszukuje Pani w literaturze? Zarówno jako czytelniczka, ale również autorka.
Mogłabym odpowiedzieć jednym słowem: emocje. Tego szukamy w literaturze i tej kryminalnej, i romantycznej, i każdej innej. Jeśli nie ma emocji, nie ma nic. Myślę, że każdy się ze mną zgodzi, bo jaki jest sens marnowania cennego czasu, jeśli nie wyniesiemy z powieści nic, poza przysypianiem nad kolejnym rozdziałem. A przecież chcemy trzymać kciuki za niezłomnego detektywa tropiącego zbrodniarza, sekundować rodzącej się miłości, płakać nad losem taternika, który właśnie wpadł w przepaść. Jak bez przeżywania emocji mamy się utożsamić z bohaterem? Poza tym, jaką relację nawiąże ze swoim czytelnikiem autor, jeśli nie wywoła w nim żadnych uczuć? Emocje to podstawa.
Sakramentalne pytanie łączy się także oczywiście ze sferą czytelniczych planów. Czego mogą się spodziewać Pani czytelnicy w przyszłości?
Jeśli chodzi o moje plany pisarskie, to jestem w trakcie pracy nad kolejną częścią z cyklu o Julii Krawiec. Mam też zaczęty całkiem inny projekt, spoza serii, ale jeszcze za wcześnie o nim wspominać. Niech to pozostanie niespodzianką dla moich czytelników.
Marta Zaborowska – pisarka, z wykształcenia politolog, była związana z jedną z międzynarodowych instytucji finansowych. Zadebiutowała w 2013 roku powieścią Uśpienie, która odniosła spory sukces i doczekała się kontynuacji w dwóch kolejnych tomach – Rajskie ptaki oraz Gwiazdozbiór. Główną bohaterką serii jest policjantka Julia Krawiec – samotna matka, borykająca się z alkoholizmem. Za Gwiazdozbiór Zaborowska otrzymała nominację do Nagrody Wielkiego Kalibru 2016.
Według autorki dobry kryminał powinien przykuwać świetnie skrojoną intrygą – zagadką i zbrodnią. Musi także wywoływać silne emocje i trzymać w napięciu, a przede wszystkim – zaskakiwać czytelnika. W swojej twórczości Zaborowska inspiruje się stylem Agathy Christie, Stephena Kinga czy Virginii Woolf.