„Menu” – nieoczywisty smak zbrodni – recenzja filmu

UDOSTĘPNIJ

„Menu”, pełnometrażowy debiut Marka Myloda (jeden z reżyserów serialu „Sukcesja” oraz „Gra o tron”), to film zaskakujący, nieoczywisty, prowokujący do pytań. Oto pewna młoda para przybywa na odizolowaną wyspę, gdzie odwiedza ekskluzywną restaurację. Szef tamtejszej kuchni przygotował wystawne menu z szokującymi niespodziankami… Obyczajowe sekrety, zbrodnie namiętności, ciekawie dozowane napięcie. „Menu” to historia, która fascynuje i rozczarowuje niemal z tych samych powodów.

Przepis na sukces – założenia twórcy

Szefem filmowej kuchni, który sporządził danie z filmowych składników, jest reżyser Mark Mylod („Sukcesja”, „Gra o Tron”). Jego celem było, jak sam mówi, z jednej strony wytknąć przywary tej branży, a z drugiej zachować głęboki szacunek dla artyzmu i ludzi w nią zaangażowanych. Jednak „Menu” opowiada też o czymś zupełnie innym. Toksycznych uczuciach, konwenansach i sekretach, które mogą prowokować do zbrodni. Nie da się jednak ukryć, że filmowa uczta jest ostatecznie dosyć rozczarowująca. Zwłaszcza dla tych widzów, którzy są zaznajomieni z zaproponowaną konwencją. Bo „Menu” to produkcja łącząca dosyć standardowe elementy thrillera psychologicznego, a także czarnej komedii. Twórcy zaproponowali zabawę formą, zabrakło jednak treści.  

„Menu”, czyli sekret diabelskiej kuchni

Początek filmu jest naprawdę intrygujący. Pewna młoda para, Margot (Anya Taylor-Joy) i Tyler (Nicholas Hoult), wraz z grupą gości odwiedza na odludnej wyspie ekskluzywną restaurację Hawthorn. Szef tamtejszej kuchni Julian Slowik (Ralph Fiennes) przygotował wystawne menu z kilkoma szokującymi niespodziankami i co najmniej równie szokującym finałem imponującego wieczoru. Imprezę prowadzi nienagannie ubrany personel z generał Elsą (Hong Chau) na czele. Napięcie rośnie wraz z każdym serwowanym daniem i w miarę ujawniania kolejnych tajemnic, które sprawiają, że ciekawość i ekscytacja gości stopniowo przeradzają się w przerażenie. Udało się w tym obrazie zawrzeć szokujące, czasami kontrowersyjne sceny, które w jakiś sposób miały się wiązać się z końcowym przesłaniem filmu. Jakim? Odpowiedź jest nieoczywista.

Niespełniona obietnica – o czym jest „Menu”?

Można odnieść wrażenie, że Mark Mylod chciał, aby Menu prowokowało przede wszystkim za sprawą kunsztownie zrealizowanej formy. I to się udało. Widzowie doświadczą rosnącego napięcia, atmosfery nieoczywistej grozy, stylowo złowrogich postacie. Reżyser chciał stworzyć też satyrę społeczną, która w przewrotnie dowcipny sposób obnaży ułomność ludzkich charakterów – skąpstwo, pychę, chciwość, zdradę… Dowcipne dialogi, rozpisane na świetnych aktorów, nie wystarczają jednak – niestety! – na satysfakcjonujący seans. „Menu” przypomina jedynie formalną zabawę z gatunkową konwencją, natomiast społeczna satyra jest co prawda przemyślana, ale bardzo prosta. Zdecydowanie brakuje emocjonalnego zaangażowania ze strony widza, choć aktorstwo jest najwyższej próby.

Aktorskie mistrzostwo

Przygotowanie wykwintnego filmowego dania wymaga najlepszych składników, którymi w przypadku ekranowej materii są aktorzy. Nominowany do Oscara Ralph Fiennes („Grand Budapest Hotel”, „Lista Schindlera”, „Angielski pacjent”, „Wierny ogrodnik”) zbudował wielowymiarową postać Slowika, której artystyczna czystość została zbrukana przez bogatą klientelę, na której zamierza się brutalnie zemścić. Zapisano w tym filmie różne postawy, określone charaktery ze świata elit. I to w nich wymierzona jest przede wszystkim ostrze satyry – zarówno Fiennesa, jak również Myloda. Efekt jest niejednoznaczny.

„Menu”, pełnometrażowy debiut Marka Myloda (jeden z reżyserów serialu „Sukcesja” oraz „Gra o tron”), to film zaskakujący, nieoczywisty, prowokujący do pytań. Czy udany? Częściowo. Przede wszystkim za sprawą świetnej formuły, interesujących pomysłów. Potencjał zdaje się jednak niewykorzystany.

spot_img
0FaniLubię
0ObserwującyObserwuj
0ObserwującyObserwuj
- Advertisement -spot_img