Działanie na podstawie przepisów prawa nie zawsze daje pożądany efekt. Czasem trzeba odpowiednio zmanipulować istniejący system norm, aby wygrać. Zwłaszcza wtedy, gdy nagrodą jest ocalenie ludzkiego życia. Działanie tego mechanizmu zdaje się rozumieć i konsekwentnie realizować główny bohater filmu „Prawnik z Lincolna”, wyreżyserowanego przez Brada Furmana.
Mickey Haller to błyskotliwy prawnik z Los Angeles. Jego charyzma, zaradność i spryt, pozwalają mu na pomyślne rozwiązywanie spraw swoich klientów. Trzeba dodać, że osoby, które przyjdzie mu bronić to w znacznej większości przedstawiciele świata przestępczego – drobni złodzieje, gangsterzy na motocyklach, uliczni kryminaliści. Haller przez spektakularne obrony swoich podopiecznych wypracowuje sobie renomę i markę jednego z bardziej skutecznych mecenasów w mieście. Dzięki temu do jego rąk trafia sprawa młodego, nieprawdopodobnie bogatego mężczyzny, oskarżonego o próbę brutalnego gwałtu i użycie przemocy na prostytutce. Z pozoru prosty proces przeradza się w prawdziwą sensacyjną intrygę, w której moralne odcienie czerni i bieli stają się wyjątkowo niewyraźne. Nie wiadomo, kto jest ofiarą, a kto katem. Czy sprawiedliwość zatriumfuje?
To, co udało się zrealizować w produkcji Furmana to z pewnością umiejętne budowanie napięcia. Początkowo nieskomplikowana historia z każdą kolejną sceną wytwarza klimat dla wciągającego filmu sensacyjnego. Uwidacznia się również swoista metamorfoza, jaka dokonuje się w głównym bohaterze. Cyniczny i wyrachowany adwokat pod wpływem niebezpieczeństwa, które zaczyna zagrażać bezpośrednio jemu, a także jego rodzinie staje się odpowiedzialnym facetem z zasadami. Zasadami, które nadal bywają wątpliwie moralne, służą jednak dobrej sprawie – osądzeniu i skazaniu prawdziwego przestępcy. Dzięki temu Haller nareszcie większą wartość przywiązuje do sprawiedliwości, niźli do pełnej kieszeni wypełnionej pokaźną sumą pieniędzy.
Brad Furman tworząc swój najnowszy obraz postanowił posłużyć się powieścią Michaela Connelly’ego – „Prawnik z Lincolna”. Wspólnie z autorem scenariusza do filmu, Johnem Romano, udanie zekranizowali tę bestsellerową pozycję. Oprócz zwyczajnie dobrej roboty pod względem kompozycji scen autorzy przedstawili, jak funkcjonuje zepsuty system prawa. Skorumpowani urzędnicy państwowi czy układy i naciski degenerują obowiązujący kodeks ludzkiego postępowania. Koniec końców, aby być skutecznym w tej rzeczywistości należy zrozumieć, jak działa.
Trzeba przyznać, że w głównej roli znakomicie spisał się Matthew McConaughey. Aktor, który w swoim dorobku odgrywał już postacie prawników (jak chociażby „Czas zabijania” w reżyserii Joela Schumachera), tym razem ukazał swoje zdolności przez zobrazowanie szeregu emocji: od postawy interesownego adwokata, aż po mężczyznę przepełnionego poczuciem troski dla swoich bliskich. Pozostała część obsady składa się z Marisy Tomei, Ryana Philippe’a, czy Williama H. Macy’ego, a więc zacnego grona popularnych artystów.
„Prawnik z Lincolna” to solidnie zrealizowany film, łączący w sobie elementy charakterystyczne dla dramatu sądowego czy thrillera. Naturalnie można powiedzieć, że obrazów o podobnej tematyce jest już na pęczki. Niemniej walorem może być już sam dynamiczny sposób prowadzenia narracji, który nie pozwala na ani chwilę znużenia. W ten sposób kolejna historia o walce prawa z bezprawiem, przeniesiona tym razem w słoneczne krajobrazy Los Angeles, po prostu się udała.